Wspomnienie o 1 Pułku Strzelców Wielkopolskich,
później 55 Poznański Pułk Piechoty
Chrzest ogniowy 1 kompanji 1 Pułku Strzelców Wielkopolskich
wspomnienia kpt. rez. Otworowskiego i sierż. rez. Budzyńskiego
Dobrzany, to jedna z najcięższych walk 1 kompanji pod Lwowem. Około godziny 10-tej dnia 18 marca 1919 roku po kilkugodzinnej akcji, której rezultatem było wzięcie Baru, Milatyna i innych miejscowości, rusza 1 kompanja pod dowództwem podporucznika Wierzejewskiego i pluton 3 kompanji pod sierżantem Otworowskim do natarcia. Wieś leży wśród płaszczyzny gładkiej jak stół, bagnistych łąk poprzecinanych siecią rowów szerokości około 3 metrów, w których stoi woda pokryta cienką warstwą lodu. Terenu nie pokrywa żaden krzak, żaden pagórek. Tutaj postanowili ukraincy położyć kres dalszemu posuwaniu się pułku. Mając przed sobą idealny teren ostrzału, ustawili w opłotkach wsi kilkanaście karabinów maszynowych i baterję lekką. W tych warunkach ma kompanja sforsować atakiem frontalnym półtora kilometra terenu. Już pierwsze skoki tyraljery rozpętują orgję ognia karabinów maszynowych baterji i broni ręcznej. Padają ranni, zwłaszcza, gdy przychodzi przejść rowy w terenie. To też posuwanie się naprzód jest coraz to powolniejsze, a skoki coraz to krótsze. W miarę zbliżania się do wsi, strzały nieprzyjacielskie są celniejsze, tak, że w końcu skacze tylko jeszcze naraz 1 do 2 ludzi, a samo podniesienie głowy, rozpętuje ogień kilku karabinów maszynowych, w dodatku ogień bardzo celny. Linja tyraljerska pokryta jest tysiącem małych gejzerków od pocisków, a co chwila wybuchają fontanny ziemi od granatów. Jedynem kryciem są rowy. Wnet jednak lód cienki taje i pęka pod atakującymi i leżą oni w wodzie. Żołnierz zacina zęby i krok za krokiem skacze i czołga się naprzóJ. Jest przemoczony od potu i zimnej wody, głodny, lecz przez chwilę nawet nie myśli o możliwości nie zdobycia wsi. Po dwóch godzinach posunęła się linja około 700 metrów. Baterja nieprzyjacielska przeszła na kartacze, karabiny maszynowe i ręczne karabiny nie milkną już na chwilę, cel przecież nazbyt widoczny. Umilkły wśród naszych nawet owe soczyste, a tak dobrze w ciężkich chwilach żołnierzowi robiące, przekleństwa. Jedyne głosy ludzkie, to wrzaski o sanitarjusza. Stary flegmatyk - weteran z nad Piawy i dziesiątka bitew na froncie włoskim, sierżant sanitarny 1 kompanji, chwili nie odpoczywa. Czołga się, biegiem spieszy do rannych wśród ulewy kul. Nikt mu nie zazdrości w tych chwilach. Nadchodzi rozkaz wstrzymania natarcia. Mija kwadrans za kwadransem. Przemoczeni, głodni, leżąc w błocie, trzęsą się nasi chłopcy z zimna. Ten i ów stary wyga próbuje drzemki, niejeden z młodziutkich ochotników - skautów popłakuje z cicha, gdy usłyszy bolesny krzyk rannego. Samorzutnie rusza linja dalej naprzód. Wśród chłopców panuje ponura zawziętość. Ukraińcy strzelają bez wytchnienia. Cała linja rozbrzmiewa ogniem kilkunastu karabinów maszynowych, salwami i ogniem armat. Jeden olbrzymi huk napełnia powietrze. O skokach niema już prawie mowy. Metr za metrem czołgają się nasi naprzód, po pas w wodzie brną przez rowy odwadniające. Podeszliśmy na 400 metrów, gdy natarcie ponownie zostaje rozkazem wstrzymane. Linja leży na gołej łące. Ukraińcy bawią się w polowanie, w którem my niestety jesteśmy zwierzyną. Podniesienie głowy z nad ziemi równa się bodaj samobójstwu. Jeden z naszych chce zapalić fajkę. Gdy w tym celu unosi się na kolana, pada śmiertelnie trafiony kilku pociskami w pierś. Po prawie 4 godzinach natarcia nadchodzi rozkaz wycofania się w lewo. Wiara nasza nie chce uwierzyć; jakżeż to, po porannych triumfach dnia zaprzestać natarcia, nie wziąwszy Dobrzan, tej wsi, która kosztowała tyle ofiar i nieludzkiego trudu ? Dopiero za ponownym rozkazem doręczonym osobiście przez szefa sztabu grupy wielkopolskiej kapitana Hulewicza, pojedynczo, posuwając się rowami, oddział się wycofuje i zbiera za grupą chat przy drodze. Zgłodniali, przemoczeni i dzwoniąc zębami na zimnie zbierają się wśród ponurego nastroju. Pociesza ich jeden z weteranów wojny światowej: "Wiara cieszcie się, żeśmy wyszli cało z tego piekła. Najgorzej było pod Verdim". I dorzuca po chwili "jutro tym cholerom pokażemy, co to Poznańczycy". Z kompanji skautowej, która wyruszyła rano do boju w sile około 230 chłopców, do godziny 17-tej zebrało się 50-ciu. Reszta powoli, częściowo dopiero pod osłoną zmroku mogła się wycofać, oprócz przeszło 30-tu; tyle bowiem wynosiły straty w rannych i zabitych 1 kompanji skautowej w owym pamiętnym, pierwszym dniu Odsieczy Lwowskiej. Dobrzan wprawdzie nie zdobyto, jednak walka o nie była triumfem żelaznej woli i wytrwałości 1 pułku, zwłaszcza, że połowa co najmniej chłopców 1 kompanji składała się z młodziutkich ochotników - skautów, którzy tu otrzymali swój chrzest bojowy. A za kilka godzin dowiedli oni innej cnoty żołnierza pułku. Po krótkiej nocy spędzonej w ostrem pogotowiu w kilku chatach i stodołach, rusza 1 kompanja wczesnym rankiem do natarcia na Doliniany. Chłopcy prawie nie spali i nie jedli nic ciepłego od 30-tu godzin, są jeszcze mokrzy z pod Dobrzan. To też rewanżują się wspaniale Ukraińcom. Z pasją nie kładąc się wcale na ziemię, w szalonym natarciu tłumią w zarodku opór pewnych siebie wrogów i w ciągu 10 minut w walce na kolby z uciekającym w panice nieprzyjacielem, biorą wieś oraz przygotowane przez niego na wzgórzach za wsią linję okopów, poczem ścigają go dalej, mimo rozkazu do zbiórki. Jeden z kaprali, mający snać szczególną urazę do wroga za kąpiel pod Dobrzanami, sam zapuszcza się za nimi w las i goni bez opamiętania. Tak triumfowała fantazja sarmacka żołnierza 1 pułku i takie odtąd bywały natarcia pułku.