Wspomnienie o 1 Pułku Strzelców Wielkopolskich,
później 55 Poznański Pułk Piechoty
Ukraiński punkt obserwacyjny w Stryju
na podstawie wspomnień sierż. Pawlaka i sierż. Wojtaszka
Po rozbiciu sił ukraińskich pod Lwowem pułk nasz w składzie Grupy Wielkopolskiej rozgromił i odrzucił nieprzyjaciela uwalniając Stryj. W zajętym Stryju zakwaterowała się cała grupa wielkopolska wraz z dowództwem. Zdawało się, że słodko popłynie nam żywot w gościnnie i serdecznie podejmującem nas mieście. Słodko - bo na stacji znaleźliśmy olbrzymie zapasy cukru, który ukraincy przez zapomnienie przy szybkiej "przeprowadzce" pozostawili. Naturalnie, słodycz ta została przez nas wykorzystana gdzie się tylko dało. Kucharze nawet mięso przyprawiali cukrem. Ledwo zorganizowany został kwaterunek, ledwo parki taborowe i artyleryjskie zajęły swoje rejony, a tu na poszczególne miejsca, gdzie ulokowano ważniejszy sprzęt, ukraińcy skierowali bardzo silny i celny ogień artyleryjski. Po ostrzelaniu parku artyleryjskiego, gdzie były duże straty w koniach, ludziach i sprzęcie, skierowali ukraińcy ogień na dowództwo grupy, które musiało zmienić kwaterę. Potem w gruzy rozbili szkołę żydowską, w której kwaterował pluton łączności i kompanja strzelecka. Celność ognia oraz pewność w przenoszeniu go na poszczególne bloki domów, zrodziła w nas podejrzenie, że ukraińcy uchodząc zostawili obserwatora artyleryjskiego, który z miasta kieruje ogniem. Zarządzono obserwację pobliskich domów, linji telefonicznych oraz cmentarza. Włączonemi aparatami podsłuchowemi do stałej sieci telefonicznej, stwierdzono, że z nieznanego miejsca prowadzona jest rozmowa w języku ukraińskim. Druty natychmiast przecięto. Przy jednym ze słupów znalazł patrol telefoniczny włączony przewód, po którym idąc, doszedł do grobowca na cmentarzu. W grobowcu tym znaleziono oprócz żydka, który donosił, gdzie kwaterują oddziały, dwóch telefonistów ukraińskich z aparatem. Całe towarzystwo natychmiast zabrano. Rozprawa była krótka, zostali natychmiast rozstrzelani. Po zlikwidowaniu tego "punktu obserwacyjnego" ogień ustał. Uderzenie II baonu na wsie położone na południe od Stryja odrzuciło nieprzyjaciela dalej, zmuszając go do zmiany stanowisk artylerji. Z nowych stanowisk miasta już ostrzeliwać nie mogła. Żyliśmy więc już w spokoju, serdecznie podejmowani przez ludność Stryja, która witała nas jako wybawców z ciężkiego jarzma watah ukraińskich.
Z walk pod Lesznem
wspomnienia st. sierżanta Franciszczaka Stanisława
Po pełnej chwały i zwycięstw kampanji lwowskiej, okryty sławą, wrócił pułk do rodzinnego Poznania, skąd po krótkim odpoczynku wyrusza na front przeciwniemiecki pod Leszno. W lipcu 1919 roku wyruszył nasz trzeci bataljon wraz z 4-tą kompanją karabinów maszynowych z Poznania przez Grodzisk i Wolsztyn i wyładował się na stacji we Włoszakowicach, skąd niebawem odmaszerował do wioski na przeznaczone kwatery, by dnia następnego zluzować 6 pułk Strzelców Wlkp. i objąć wyznaczony odcinek. 4-ta kompanją karabinów maszynowych jako odwód baonu, otrzymała kwatery w zamku włoszakowickim, gdzie dnia następnego wywiesiliśmy na starej drewnianej wieży zamku niemieckiego dużą chorągiew z orłem białym, naprędce zrobioną przez strzelców kompanji. Dziwny tu był ten front bojowy i dziwnie czuł się tutaj nasz żołnierz. Front, - odcinek pułku - biegł od Włoszakowic, przez las Niechłód, Jezierzyce, Gołanice, Krzycko Małe, Murkowo, Klonówiec, Trzebanię, las Kąkolewo, Pawłowice itd. Sam front nie posiadał ani okopów, ani zasiek z drutu kolczastego. Nasz żołnierz po pełnej walk i zwycięstw kampanji lwowskiej rwał się i tutaj do boju, lecz zakazano mu tego, gdyż krótko po naszem przybyciu na front zachodni, rozpoczęło dowództwo nasze pertraktacje z Niemcami; powyznaczano linje demarkacyjne, a w końcu zakazano nam zupełnie strzelać do Niemców, pomimo, że każdy z naszych żołnierzy miał pełne ładownice nabojów, pas główny poobwieszany granatami ręcznemi, pomimo, że nasze karabiny maszynowe stały na stanowiskach gotowe w każdej chwili do walki, a wiara paliła się do otwarcia ognia. Niemcy ze swojej strony zobowiązali się również nie przekraczać linji demarkacyjnej i nie przedsiębrać żadnych kroków zaczepnych. Lecz Niemcy, jak Niemcy. "Zawsze są słowni", w dzień siedzieli spokojnie, zato nocami robili częste wypady, grzmocili do nas z karabinów maszynowych, a nawet z miotaczy min, które nie wyrządzały nam oczywiście żadnych szkód. Dochodziło jednak z tego powodu do częstych utarczek i potyczek oraz nieraz gwałtownej strzelaniny. Złościło nas to ogromnie, gdyż nie pozwolono nam odwzajemnić się z nawiązką paroma wypadami. Zaciskał więc żołnierz nasz zęby, klął z cicha, ściskał silniej karabin i wściekał się. Lecz rozkaz, rozkazem, czuwaliśmy tylko. Szczególnie agresywnie występowali Niemcy na odcinku Klonówiec, a to dlatego widocznie, że jako zaplecze mieli miasto Leszno. Około 5 sierpnia 1919 roku otrzymałem rozkaz wyruszenia z plutonem moim z Włoszakowic do Klonówca, by karabinami maszynowemi wzmocnić odcinek. Pewnego słonecznego poranka około godziny 8-mej rano wyruszyłem z Włoszakowic przez las Niechłód, Jezierzyce, Gołanice, Krzycko Małe i Murkowo do Klonówca. Ponieważ na przemarsz ten nie otrzymałem żadnej ochrony, a maszerowałem wzdłuż frontu i często lasami, w których od czasu do czasu buszowały patrole niemieckie, ubezpieczyłem się w ten sposób, że mniej-więcej na 100 metrów przed wozy z karabinami maszynowymi wysłałem jako ubezpieczenie czołowe 3 ludzi pod dowództwem starszego strzelca Stępkowskiego (później porucznik 20 pułku piechoty), ubezpieczenie tylne prowadził starszy strzelec Kaus (później starszy sierżant III/55 Poznańskiego Pułku Piechoty). Przy przemarszach przez lasy, odległości te zmniejszałem automatycznie do 25 metrów. Z resztą plutonu maszerowałem przy wozach, na których miałem przygotowane do ognia karabiny maszynowe, przy czem obserwowałem stale ubezpieczenia i straże boczne, które przy przemarszach przez lasy wysuwałem dodatkowo. Przy wejściu do lasu Niechłód, zauważyliśmy patrol niemiecki, który nagle znikł. Miejscowości przez które maszerowałem zamieszkiwane były przez pewien procent Niemców, element bezwzględnie nam wrogi i skory do zdrady, co nawet poniekąd ułatwione mieli zezwoleniem udawania się w ciągu dnia na stronę niemiecką poza linję demarkacyjną, celem uprawy swojej roli. Płacili nam kamieniem za chleb, gdyż informowali oddziały niemieckie skrycie o naszych linjach, placówkach i wszelkich poruszeniach. Ażeby Niemców tych wprowadzić w błąd, rozsiewałem w każdej miejscowości do której przybyłem fałszywe wieści, że jestem strażą przednią, że za mną maszeruje cały pułk z artylerją i rozkazywałem tamtejszym sołtysom szybko przygotować kwatery dla piechoty i artylerji. Narobiwszy zamętu z kwaterami maszerowałem spiesznie dalej i około godziny 18,00 dotarłem do miejsca przeznaczenia, gdzie zameldowałem się u komendanta odcinka. Tego samego wieczoru jeszcze ustawiłem moje karabiny maszynowe na stanowiskach w okolicy wiatraka, a gdy się ściemniło, ustawiłem je w innych miejscach, już za dnia skrycie wybranych, by na wypadek ewentualnej zdrady ze strony ludności miejscowej nie być zaskoczonym przez Niemców w nocy. W ciągu dnia niepokoili nas Niemcy patrolami i ogniem karabinów maszynowych w nocy oświetlali pozycje nasze reflektorami, które ustawione mieli na stertach zboża w pobliżu Gronowa. Około godziny 1,00 w nocy, w czasie sprawdzania czujności obsług przy karabinach maszynowych na linji bojowej, idąc z moim gońcem bojowym strzelcem Radzinskim, zauważyłem kilka podejrzanych sylwetek na tyłach naszych, skradających się ostrożnie w kierunku wiatraka, to jest miejsca, na którem zwieczora ustawiony miałem jeden z moich karabinów maszynowych. Panujące ciemności nie pozwoliły nam rozpoznać co to za jedni, a jednak zachowanie się ich, przystawanie i nadsłuchiwanie dawało nam wiele do myślenia. Podczołgaliśmy się więc pod wiatrak, by rozpoznać co to za jedni. Rozpoznałem hełmy niemieckie, lecz i my mieliśmy te same hełmy. Czekaliśmy zatem co będzie dalej; może usłyszymy rozmowę ich. Nagle okrzyk: "Hande hoch" i cała ta masa runęła na kupę rupieci stojących w bok wiatraka, wpadając na stare brony, pługi i inne narzędzia rolnicze, przypuszczając prawdopodobnie, że wpadli na mój karabin maszynowy. Kropnęliśmy do nich raz i drugi i usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk, lecz Niemcy zbiegli, nie pozostawiając nikogo na miejscu. Zgniewało to nas bardzo, a to temwięcej, gdy dnia następnego dowiedzieliśmy się od miejscowych Polaków, że na krótko przedtem Niemcy napadli nocą naszych poprzedników, którzy nie ubezpieczywszy się, spali w szkole; od rzuconych przez okno granatów, było zabitych i rannych kilku powstańców, Niemcy zaś zbiegli. Bez rozgłosu i w tajemnicy przed przełożonymi rozpoczęliśmy teraz partyzantkę na własną rękę. Gdzie tylko się dało szarpaliśmy Niemców, urządzaliśmy zasadzki, podkradaliśmy się do nich. Łanami zbóż, łubinem, lasami lub kartofliskami podchodziliśmy ich pozycje. W imprezach tych wyróżniało się specjalnie dwóch dzielnych zawadjaków z wojny światowej, strzelec Zuberek i strzelec Czajka, obydwaj z armji pruskiej, dwie prawdziwie zakazane gęby, lecz zdolni do wszystkiego, i do wybitki i do wypitki. Od tego czasu komendant naszego odcinka miał częste kłopoty, gdyż prawie zawsze, gdy udało nam się popisać, otrzymywał on ze strony niemieckiej zażalenia w których Niemcy domagali się ukarania winnych, których nigdy nie można było wykryć, tem więcej, że w gorliwości naszej sami pomagaliśmy nawet poszukiwać winowajców, robiąc przytem jak najniewinniejsze i najsłodsze miny. Pewnej nocy w czasie oświetlania przez Niemców naszego przedpola, wycelowałem jeden z naszych karabinów maszynowych na ów reflektor, przyciągając silnie obydwa rygle, a ponieważ reflektor ten zgasł, czekałem aż znów się zaświeci. Doczekałem się tego po pewnej chwili; szybko sprawdziłem jeszcze raz kierunek wycelowania i oddałem strzał pojedynczy. Reflektor zgasł momentalnie, a dnia następnego przybył do nas parlamentarjusz niemiecki z zażaleniem, że zabito im w nocy oficera przy reflektorze. W czasie pewnej zasadzki odkryłem przypadkowo niemiecki karabin maszynowy, gdy o zupełnym już zmierzchu zajmował stanowisko ogniowe, ustawiając się flankowo do moich karabinów maszynowych w rejonie Gronówka. Ponieważ karabin ten dotychczas nigdy nie odzywał się, nie wiedziałem o jego istnieniu, tem więcej, że prawdopodobnie zdejmowano go przed świtem ze stanowiska, abyśmy nie zdołali go wykryć. Wieczorem dnia następnego przywołałem do siebie strzelców Zuberka i Czajkę, wtajemniczając ich w plan wyprawy po ów karabin maszynowy ; aż im się ślepia zaświeciły, gdy zapytałem czy pójdą ze mną na wyprawę. Wykonanie tego zadania nie przedstawiało wielkiej trudności, gdyż trochę sprytu, znajomości zwyczajów i niemieckiej służby polowej wystarczyła do przeprowadzenia planu. Szliśmy tem śmielej, że każdy z nas władał dobrze językiem niemieckim. Zadanie nasze ułatwiało nam jeszcze to, że nosiliśmy to samo uzbrojenie i umundurowanie ; to ostatnie różniło się tylko srebrno - czerwonemi naszywkami na kołnierzu munduru, nocą zresztą niewidocznemi. Cała trudność polegała jedynie na zajściu tego karabinu z boku, na dowiedzeniu się o ile możności o haśle niemieckiem, ażeby można było załatwić się po cichu, nie alarmując obydwóch frontów. Wśród zupełnych ciemności, około godziny 0.45, wyruszyliśmy w trójkę, uzbrojeni w hełmy stalowe, karabinki i granaty ręczne, przeszliśmy pomiędzy własnemi placówkami, posuwając się kartofliskami w kierunku nieprzyjaciela. Podchodzenie było bardzo trudne; z początku szliśmy chyłkiem, a w miarę zbliżania się do nieprzyjaciela posuwaliśmy się na czworakach, przystawając i nadsłuchując często, przyczem kontrolowaliśmy wzrokiem cały horyzont, by nie wpaść niebacznie w zasadzkę lub na czujkę nieprzyjaciela. Szczęście sprzyjało nam jakoś, gdyż pomimo ciemności szliśmy w dobrym kierunku i doszliśmy na jakieś 30 metrów przed upatrzony karabin maszynowy. Tu zatrzymaliśmy się nadsłuchując. Od czasu do czasu do uszu naszych dochodzą urywane głosy dwóch Niemców, stojących przy owym karabinie maszynowym. Wytężamy więc wzrok i słuch upatrując dogodnego miejsca by ich zaskoczyć. Krew poczyna silniej krążyć, nerwy zaczynają się silniej naprężać a serce bije jak szalone, jakby uciec chciało. Siłą woli zaczynamy uspakajać nerwy, by móc myśleć i działać logicznie. Zaczynam szybko kombinować co by tu zrobić ; przecież nie poto przyszliśmy tutaj, by zobaczyć karabin i wrócić. Słyszę, że obok mnie leżący Czajka i Zuberek coś szepcą do siebie - nie mogę dosłyszeć co chcą, wściekam się jednak na nich, że w ogóle się odzywają. Nieprzeliczone pomysły i projekty przelatują przez głowę; trwa to co prawda sekundy lecz mnie wydaje się, że już wieczność upływa - muszę się na coś przecie zdecydować. Gdy już powziąłem plan działania, usłyszałem nagle ciche głosy i kroki po mojej prawej stronie ; usłyszeli to również i strzelcy moi, gdyż jeden z nich podczołgał się do mnie, wskazując mi kierunek palcem. Wytężam wzrok i widzę na tle nieba posuwające się jakby na nas sylwetki; odnoszę wrażenie, że kroczą olbrzymie postacie. Czyżby nas odkryli ? Granaty w pogotowiu - szepnąłem. Błyskawicznie, lecz bez szmeru wziąłem granaty trzonowe między palce prawej ręki i odkręciłem nakrętki. Spojrzałem jeszcze raz na owe sylwetki, coś mi jeszcze więcej wyolbrzymieli - zbliżają się. "Raz kozie śmierć" pomyślałem i przycisnąłem się silniej do ziemi; chwytam już lewą ręką za sznurki, by w odpowiednim momencie zapalić granaty i rzucić w nich. Zbliżają się coraz bardziej. Wtem ciszę nocną przerywa ostry, choć niezbyt silny głos wartownika przy kulomiocie: "Halt! wer da"? Sylwetki zatrzymały się. "Offizierspatrouillie zwischen der Postenkette" słyszę odpowiedź sylwetek. - "Lo-sungswort" pyta wartownik. - "Panzer" odpowiada jedna z sylwetek i zapytuje : "Feldgeschrei" - "Turm" brzmi odpowiedź wartownika przy kulomiocie, poczem rozkazuje: "Naher kommen". Odetchnąłem, sylwetki zbliżają się do wartownika, który zdaje raport, poczem patrol oddala się w lewo. Podczołgałem się teraz ostrożnie do moich ludzi; zabezpieczyć granaty i wycofać się - szepnąłem. Zabezpieczywszy granaty, wyczołgaliśmy się o jakie 100 m w tył, gdzie zatrzymaliśmy się. Mieliśmy już hasło niemieckie, a w czasie wycofywania się, wykombinowałem sobie plan działania. Omówiłem teraz szybko mój zamiar, który polegał na tem, że mieliśmy wystąpić jako ten patrol niemiecki wracający z powrotem i aby tą drogą dojść niespostrzeżenie do karabinu maszynowego. Szybko podczołgaliśmy się teraz jakie 75 m. w bok, a potem 100 m. wprzód, nałożyliśmy bagnety na karabiny i pomaszerowaliśmy śmiało na karabin maszynowy. Ponieważ nie wiedziałem która godzina, a ciemności nie pozwoliły dojrzeć wskazówek zegarka, działaliśmy teraz szybko, by nie natknąć się niepotrzebnie na chwilę zmiany wartowników, przyczem uważałem bacznie, by nie zboczyć z drogi. Nagle okrzyk : "Halt! wer da" ? Serce zabiło gwałtownie i nerwy szarpnęły całem ciałem. Nie ma czasu do stracenia, a nuż nas poznają ? Z wysiłkiem odpowiadam : "Patrouillie", a serce łomocze jakby uciec chciało. "Losungswort" pyta wartownik - odpowiedziałem i walimy do stanowiska z gotowemi do kłucia karabinkami. Niemczyska wyprężyli się jak struny na basach, wzrok skierowali w kierunku naszych pozycyj pod Klonówcem, przyczem jeden z nich otwiera usta i zaczyna zdawać raport. Słowa uwięzły mu w krtani; Zuberek i Czajka błyskawicznym ruchem wysłali dusze ich na tamten świat. Zrobili to tak sprawnie, że prócz charkotu, nic nie słyszałem. Piorunem zabraliśmy teraz w trójkę karabin maszynowy i stojące przy nim cztery skrzynki amunicji, oraz podążyliśmy na ukos w kierunku szosy, poczem zagłębieniem terenowem przeszliśmy pomiędzy czujkami własnemi, niezauważeni przez nikogo na tyły nasze i ukryliśmy zdobyty karabin głęboko w stercie siana w pobliżu wiatraka w Klonówcu. Po ukryciu karabina maszynowego, Zuberek i Czajka poszli spać, ja natomiast zbudziłem mego gońca bojowego, spojrzałem na zegarek, była już godzina 2.15 i krzyknąłem na niego - wstawaj, idziemy kontrolować posterunki, najwyższy czas godzina 1.00. Resztę nocy w obawie by Niemcy nie wykonali wypadu, zaostrzyłem czujność i patrolowałem bez przerwy, sprawdzając czujność obsług. Noc i dni następne przeszły względnie spokojnie, a coś w trzy dni później otrzymałem rozkaz, powrotu do Włoszakowic. Zdobyty karabin maszynowy przed opuszczeniem KIonówca rozebraliśmy i ukryliśmy na wozach plutonu, co nam się doskonale udało, gdyż 4-ta kompanja karabinów maszynowych miała pod karabiny lekkie, małe, kryte wozy typu taborowego, które przystosowane były na polskie drogi. Karabin ten oddał nam później wielkie usługi na froncie Litewsko-Białoruskim.