Wspomnienie o 1 Pułku Strzelców Wielkopolskich,
później 55 Poznański Pułk Piechoty
Patrol do wsi Cerkiewice pod Bobrujskiem
ze wspomnień st. sierżanta Nawrota
Krótko po przybyciu pułku z frontu niemieckiego, na front litewsko - białoruski, wyrusza pułk w nocy z dnia 15 na 16 października 1919 roku na przyczółek mostowy Bobrujsk. Z chwilą zetknięcia się pułku z nieprzyjacielem, wywiązała się niezwykle gwałtowna i zacięta walka, w której nieprzyjaciel został pobity i zmuszony do wycofania się za rzekę Olę. Ażeby nie pozwolić nieprzyjacielowi umocnić się tam, zamierzał pułk przez częste wypady na tyły bolszewickie stale go niszczyć i zmuszać do zmiany pozycyj. W tym celu wysłany został w dniu 24 października 1919 roku sierżant Nawrót Roman z większym oddziałem na patrol celem rozpoznania terenu, dogodnych przejść i umocnień nieprzyjaciela. Już o godzinie 17-tej wyrusza sierżant Nawrót z 19 żołnierzami w kierunku rzeki Oli, a krótko potem przeprawia się przez nią pod wioską Wołosowiczami na stronę bolszewicką, skąd udaje się do wioski Dobrycza, gdzie z pierwszej chaty zabiera mieszkającego tam chłopa na przewodnika i zmusza go do prowadzenia oddziału na placówki i pozycje nieprzyjacielskie. Z tą chwilą posuwa się patrol raźniej, osłaniany lasami i panującą ciemnością nocy i tak wpada na jeden karabin maszynowy, na wschód od miejscowości Cerkiewice, która zajęta jest przez nieprzyjaciela. Szybkim i zdecydowanym napadem uderza sierżant Nawrót na odwód bolszewicki i bez wystrzału zabiera go do niewoli. Od jeńców dowiaduje się teraz o rozmieszczeniu placówek nieprzyjacielskich i spiesznie rusza dalsze 500 metrów, gdzie sprytnie bez walki i hałasu zabiera placówkę bolszewicką w sile 8-miu żołnierzy, a 50 metrów dalej czujkę tej placówki. Po odpowiednim zabezpieczeniu jeńców wyrusza sierżant Nawrót z resztą swych ludzi prowadzony przez jednego z jeńców, na drugi kraniec wioski, gdzie spotyka patrol nieprzyjacielski, urządza zasadzkę i rzuca się nagle z bagnetem na nieprzyjaciela i zabiera cały patrol w sile 1 oficera i 16 żołnierzy bolszewickich, a następnie znosi dalszą placówkę w sile 8 bolszewików, na której miejscu wystawia własne ubezpieczenie w sile 1 kaprala i 8 żołnierzy. Od tej placówki dowiaduje się teraz sierżant Nawrót, że na skraju wioski znajduje się na biedce jeszcze jeden bolszewicki karabin maszynowy i że przy biedce jest tylko jeden wartownik, a reszta obsługi znajduje się w chacie. Sierżant Nawrót zabezpiecza teraz odpowiednio jeńców i swoje tyły i rusza na czele 3 pozostałych żołnierzy, by zabrać jeszcze ów karabin maszynowy. Doszedłszy bez przeszkód na odległość 150 metrów przed wioską, zauważa sierżant Nawrót stojącą i oświetloną latarką biedkę i domyśla się, że musi to być ów karabin maszynowy - podchodzi więc bliżej i wykorzystuje moment kiedy wartownik nie przeczuwający niebezpieczeństwa wchodzi na chwilę do chaty, dopada do biedki i zabiera ów karabin maszynowy oraz obsługę z chaty w sile 1 oficera i 5 żołnierzy. Po usunięciu ostatniej placówki, ubezpieczony ma teraz sierżant Nawrót swój odwrót, a złączywszy się po drodze z pozostałemi własnemi oddziałkami, wraca ze zdobyczą i jeńcami do swoich i pomimo uciążliwej drogi, bagien i lasów dociera o godzinie 1.00 w nocy do swoich, dokąd doprowadza: 2 oficerów bolszewickich - 48 żołnierzy bolszewickich, 1 karabin maszynowy - 1 biedkę z koniem i uprzężą, 15000 naboi ostrych do karabinu maszynowego i karabinów. Zmysłem, szybką orjentacją i odwagą swoją wykonał sierżant Nawrót nadspodziewanie swoje zadanie, dostarczył dowództwu potrzebnych wiadomości i zdobycz wojenną. To też w późniejszych bojach odznaczony został sierżant Nawrót Roman za waleczność, umiejętne kierowanie oddziałem i częste narażanie życia orderem "virtuti militari" klasy V.
Patrol do wsi Pawłowicze i Zielonki pod Bobrujskiem
ze wspomnień st. sierżanta Nawrota
Ponieważ dowództwo 55 Poznańskiego Pułku Piechoty zawiadomione zostało przez własnych wywiadowców, że nieprzyjaciel przygotowuje się na odcinku 4 kompanji do natarcia zakrojonego na większą skalę i gromadzi w wioskach Pawłowicze i Zielonka większe oddziały wojska, postanowiło drogą rozpoznania stwierdzić siły i zamiary nieprzyjaciela. W związku z tem otrzymałem od mego dowódcy porucznika Tarnowskiego rozkaz udania się na patrol w kierunku Pawłowicz i Zielonki, przyczem mogłem zabrać sobie 10-ciu żołnierzy, o ile możności ochotników. Dnia 10 listopada 1919 roku od godziny 22.00 byłem już gotowy do wyruszenia na powierzony mi patrol. Ponieważ nocy tej świecił bardzo jasno księżyc, nie mogłem natychmiast wyruszyć i czekałem do godziny 1.00 aż księżyc zaszedł. Pomimo, że księżyc już zaszedł, noc była dość jasna, gdyż niebo pokryte było gwiazdami, prócz tego ziemia pokryta była grubą warstwą śniegu, a panujący mróz powodował skrzypienie śniegu pod nogami. Po krótkim namyśle poradziłem sobie w ten sposób, że wszystkich ludzi patrolu mego poprzebierałem w białe koszule i kalesony, na głowy zaś dałem im białe ręczniki i inne szmaty, ażeby patrol mój przystosować do terenu i zrobić go mniej widocznym, a tem samem wzbudzić postrach wśród zabobonnych bolszewików. Około godziny 1.15 wyruszyłem z patrolem mym z miejscowości Polkiewicze w kierunku Pawłowicz. Jedyną przeszkodą, którą miałem na swej drodze była rzeka Ola, na której był co prawda most rozebrany przez bolszewików, lecz była na nim kładka pozostawiona dla patroli bolszewickich ; most ten strzeżony był przez dwóch bolszewików z ciężkim karabinem maszynowym. Wiedząc, że przez most nie przejdę, skierowałem się z patrolem 400 metrów w prawo od mostu, by przeprawić się po lodzie na drugą stronę rzeki. Na miejscu stwierdziłem jednak, że lód jest za słaby i załamie się przy próbie przejścia. Ponieważ zadanie musiałem bezwzględnie wykonać, postanowiłem próbować szczęścia z mostem i skierowałem się do niego, ubezpieczając się szperaczami. Po krótkim czasie dotarłem bez przeszkód do mostu niezauważony przez nieprzyjaciela, po czem wraz z strzelcami Bielawnym i Pomykajczykiem ruszyłem ostrożnie przez kładkę na tamtą stronę rzeki i natknąłem się na zasieki, w których było otwarte przejście. Ponieważ most nie był obsadzony, przeprawiłem resztę moich ludzi przez kładkę i rozkazałem im strzec przejścia w zasiekach, sam zaś z Pomykajczykiem i Bielawnym pomaszerowałem dalej, a nie uszedłszy 50 metrów zatrzymany zostałem okrzykiem: "stój, kto idiot"? Była to czujka bolszewicka z karabinem maszynowym, stojąca przy kostnicy na cmentarzu Pawłowicze. Ponieważ nie dawałem odpowiedzi i maszerowałem dalej, bolszewicy biorąc nas prawdopodobnie za duchów, poczęli uciekać. Widząc to, nie pozwoliłem strzelać do nich, a to dlatego, ażeby nie zaalarmować załogi w Pawłowiczach, gdyż wtenczas nie wykonałbym całkowicie zadania. Momentalnie puściłem się z moimi ludźmi w pogoń za bolszewikami, którzy biegnąc obalali się co parę kroków, gdyż wpadali w głębokie bruzdy zawiane śniegiem. Pościg ten udał mi się, gdyż widząc ślady, przeskakiwałem przez bruzdy i dopadłem obydwóch bolszewików, których odstawić kazałem jednemu ze strzelców do mostu pod opiekę kaprala Jaśkiewicza. Następnie skierowałem się ponownie na cmentarz, gdyż przypuszczałem, że musi tam być placówka. Obchodząc cmentarz od południa natknąłem się na drugą czujkę składającą się z "kitajców", którzy na widok mój powstali, wpatrując się w nas bacznie, gdyż wzięli nas również za duchów. Poszedłem do nich i wyciągnąłem ich za kołnierze z wnęku, poczem rozkazałem strzelcowi Bielawnemu odstawić ich do mostu, skąd kapral Jaśkiewicz odesłać ich miał do dowódcy 4 kompanji do Polkiewicz. Po zniesieniu czujek wziąłem cały patrol i zacząłem posuwać się w kierunku wsi Pawłowicz w ten sposób, że przed siebie wysłałem strzelców Jaszczaka i Bielawnego jako szperaczy, z resztą patrolu zaś posuwałem się w pewnej odległości w tyraljerach za szperaczami. Traf chciał, że w tym czasie bolszewicy wysłali również silny patrol; w odległości 200 metrów od Pawłowicz zeszli się szperacze obydwóch stron i zatrzymali w odległości 70 metrów pomiędzy sobą. Maszerujący na czele komunista zapytał: "kto idiot", "swój" była nasza odpowiedź i znów zaczęły obydwie strony zbliżać się do siebie, powtarzać ciągle "kto idiot" i "swoji". W ten sposób zbliżyły się obydwie strony na odległość 50 metrów, przyczem bolszewicy nie rozpoznali w nas polaków. Nagle jeden z szperaczy naszych kropnął do bolszewików, którzy maszerując dotychczas dwójkami rozsypali się w tyraljery i rozpoczęła się gwałtowna strzelanina. W tej chwili zostali zaalarmowani bolszewicy w Pawłowiczach, wylegli na zachodni skraj wioski, rozpoczęli strzelać i posuwać się w kierunku mostu. Wydałem rozkaz wycofania się za most. Lecz ogień karabinów maszynowych utrudniał mi to, gdyż bolszewicy położyli zaporę ogniową na most. Dopiero wykorzystując chwilę przerwy ogniowej z całym mym oddziałem przebiegłem po kładce nie ponosząc żadnych strat. Około godziny 3.00 nad ranem powróciłem do kompanji do Polkowicz.