Wspomnienie o 1 Pułku Strzelców Wielkopolskich,
później 55 Poznański Pułk Piechoty
"Pierwsy pluton zdzar bycka, drugi zdzar speck, a tzeci kielce wystrzyzo"
autentyczny opis podsłuchany po wypadzie oddziału sierżanta "Specka" za rzekę Olę pod Bobrujskiem w 1919 roku
W mroźny, ponury wieczór zimowy, zebrał się w jednej z chat na pozycji przyczółka mostowego Bobrujsk, pluton karabinów maszynowych sierżanta "Specka" dowcipkując i czyszcząc broń na przygotowujący się wypad nocny za rzekę Olę. Nagle z hukiem i trzaskiem otwarły się drzwi chłopskiej chaty, przez które wtłoczył się dowódca plutonu "Pan Sierżant Speck", osobistość znana w całym pułku i z przezwiska (słonina) i z figury. Był to bowiem mały, krępy człowieczek, o długim korpusie, który nosiły krótkie, cienkie pałąkowate nogi, ubrane w długie sznurowane, żółte trzewiki pod same kolana, twarz pucułowata, wiecznie czerwona; był do wszystkiego: i do wybitki i do wypitki, a ponieważ lubił strasznie "Speck"'),który bolszewicy zazdrośnie przechowywali, więc ich za to strasznie nienawidził. W związku z tem robił częste wypady, przyczem niemiłosiernie tarmosił ich i zabierał im za poniesione trudy umiłowany "Speck"; zabierał go, jak to zwykle mawiał, tak ot sobie na pamiątkę. "Pan sierżant Speck" ulokowawszy swą osobę na połamanym stoiku, powiódł groźnie wzrokiem po swoim plutonie, zmarszczył się, splunął, co było u niego oznaką wielkiego zadowolenia, poczem chwycił kawał starej gazety, wydobył ze sakwy garść tytoniu, z czego skręcił sobie potężnego papierosa marki "śmierdziel" i "zamachnął" się parę razy dużemi "cugami", rozkoszując się aromatem, a odetchnąwszy, przemówił: "Wicie co scuny, dziś wieczór dymać będziema na wypad za zeke Ole, ale powiadum wum scuny psakrew, musimy beutnunc te maszynki przy moście, bez tego ani mrummrum, bo inacej scuny, to psakrew cholera wos weźmie". Na to odezwał się znany z dowcipu i humoru strzelec Jankiel: "Fajno panie sierżant, sie wi, idziemy, ale wi pan sierżant co - psiakrew, jak by to było, gdyby my tym - synom tak troszkę specku zabrali - "mos recht scunie, speck to grunt, ale pzedewsystkim te masynki - a zes fajn scun, choć do mnie, dostanies papiurosa". Za dobry pomysł otrzymał strzelec Jankiel potężnego "śmierdziela" od którego od paru "lungencugach" omal że się nie rozchorował. A gdy "Pan Sierżant" wyszedł do dowódcy kompanji po dyspozycje, strzelec Jankiel powiada do wiary: "ale tysz nasz stary poli papcie, a co za fajno marka" a na to strzelec Bartek: "brachu, to ty nie wisz co un poli, markę granat ręczny, zapol i rzuć won " ? Koniec końcem, po aromacie tym musieli chłopacy przez cały tydzień wietrzyć wnętrze chaty, a w pierwszych dwóch dniach to nawet maski na gębach nosić. I poszli chłopcy w noc ciemną i mroźną, podziwiając swego dowódcę "Sierżanta Specka", ubranego w pełną galę, to jest łachmany bolszewickie, (gdyż tak przeważnie ubierał się "Pan Sierżant Speck" na wypady) a uzbrojonego w mnóstwo granatów ręcznych, "nagan" i potężny nóż kuchenny, zatknięty za cholewę buta. .... "co tak scuny te gały na mnie wycyscocie, co ? cy nie wicie ze z tymi chamami nie można w incy sposób konferyncerować? .... pewnie, ze zawse, gdy przezemnie idziece na wypady, to uni zawse wum ucieknum, bo to z takimi fajnymi panicami w galantych uniformach i z wyglancowanymi giwerami nie chcą godać, bo to uni pzeciez są proterlancjanuse i z burzujami nie sprechują". Po godzinnym nocnym marszu dotarł wreszcie oddział nad brzeg rzeczki Oli, zajmując cichaczem przyczółek mostowy, strzeżony przez dwóch bolszewików z karabinem maszynowym. Sierżant "Speck" widząc, że przez most nie przedostanie się na drugą stronę, gdyż bolszewicy zaalarmują swoich, rozkazał pozostać oddziałowi swemu na miejscu do chwili, aż usłyszą po tamtej stronie mostu strzały, względnie umówiony, a poprzednio wydany sygnał. Po wydaniu zarządzeń i zdaniu dowództwa, przepadł sierżant "Speck" jak lis gdzieś w przybrzeżnych zaroślach, gdzie przeprawił się przez częściowo zamarzniętą rzeczkę na stronę nieprzyjacielską. Nastała teraz chwila ogromnego naprężenia, nadsłu-chiwana i oczekiwania. Noc ciemna, noc jak otchłań i hulająca wichura sprzyjały przedsięwzięciu sierżanta "Specka", który sprytnie podszedł szczelnie, po same uszy otulonych w kożuchy bolszewików. Nagle zachrzęściało i zachropotało coś po tamtej stronie mostu i znów cisza. Tylko wiatr nagle silniej zawył jakby przestraszony. Wśród ciemnej nocy odezwał się nagle po tamtej stonie mostu puszczyk. Oddział sierżanta "Specka" drgnął i cichaczem lecz sprawnie przebiegł na bolszewicką stronę mostu, gdzie ujrzał sierżanta "Specka" ubranego jak widmo w długą, śnieżnobiałą koszulę. W ręku trzymał on potężny nóż, umazany w jakiejś czarnej cieczy, na ziemi zaś spało dwóch towarzyszy, obok których na śniegu leżała mała katuża krwi. .... "Tak scuny, muwie wum, gdy do nich dosedłem, to się te cholerniki tak mnie pzestrasyły, ze padli na zimie, fajtnyli porę razy pazurami i skitami as im jucha z ryjów posła i slus". Dalsza akcja rozegrała się teraz szybko i sprawnie, zabrano w pobliskiej wiosce kilku komisarzy i innego towaru, a przedewszystkiem upragnione dwie maszynki. "Sierżant Speck" zebrał teraz jeńców w najobszerniejszej chacie, a będąc dobrym żołnierzem nie znosił dezercji - Odezwał się więc do nich: "widzicie scunioki, nie mogę wos wsystkich wziuńść ze sobom, bo by wos wasi dezyntercjum posundzili, poniewosz zas wasi komandezy sum pozundni i kultlarni ludze, cysto umyte ubrane, pozostanum wienc tutaj na miejscu, reste brudasuw wezmę ze sobum, gdzie wum pokozum jak się ludziska myjom i hyndozom, a potym, gdy się tego tys naucycie, a wojna się skuncy, to wos puscum jak cacka do swoich". Zabierał więc pojedynczo komisarzów, wprowadzając każdego do innej stodoły, a wychodząc wystrzelił sobie w każdej stodole tak ot sobie, na postrach, co odniosło podobno ten skutek, że żaden z nich przed czasem z miejsca się nie ruszył. Następnie obejrzał sobie sierżant "Speck" resztę bolszewików i uznał, że są bardzo brudni. Posłużył się więc ich własną nahajką wytrzepał każdego z nich rzetelnie z kurzu i brudu, gdyż takich brudasów jak sam mówił, nie mógł zabrać na pokaz do swoich. Bolszewicy z wdzięczności zaś za wytrzepanie ich z brudu opowiedzieli sierżantowi "Speckowi, że takich jak oni brudasów jest jeszcze w następnych wioskach więcej, opowiedzieli dokładnie gdzie się znajdują, jakie uzbrojenie mają i wiele innych ciekawych i nieciekawych szczegółów, które w odpowiednim czasie zostały znów wykorzystane. Po uporządkowaniu oddziału swego i jeńców, ruszył sierżant "Speck" z całą zdobyczą wojenną do swoich i traf chciał, że napotkał w drodze opuszczoną chatę, gdzie zupełnie przypadkowo znalazł "speck i bycka", a że z natury miał bardzo dobre serce, zabrał również i to wszystko ot tak, ot sobie na pamiątkę, ażeby na miejscu nie zniszczyło się. Po parogodzinnym uciążliwym marszu dotarł oddział sierżanta "Specka" szczęśliwie do miejsca postoju baonu, gdzie dowódcy i reszta żołnierzy wylegli by podziwiać zucha. Dowódcy podziwiali zdobycz, a żołnierze 1 i 2 plutonu jego kompanji zainteresowali się przywiezionym "speckiem i byckiem". Następnego dnia ku swemu przerażeniu dowiedział się sierżant "Speck", że jakimś cudownym sposobem bycek i speck przepadły w żołądkach intruzów i do dnia dzisiejszego nie może przeboleć, że: "pierwszy pluton zdzar bycka, drugi płuton zdzar speck, a on zdobywca i jego dzielny trzeci pluton musiał kielce wystrzyzać", to jest obejść się smakiem. Podsłuchał - Udzielny Pan na Bobrujsku.
Walka o Berezą Kartuską
ze wspomnień sierżanta Swojaka
W dniu 24 lipca 1920 roku natarł III baon na nieprzyjaciela, który zbliżył się pod mury miasta. Baon zatrzymał się na skraju lasu, a dalszy pościg za nieprzyjacielem prowadził II baon, który odrzucił nieprzyjaciela na kilka kilometrów. Po powrocie II baonu zajął III baon linję obronną w lesie na północny - wschód od m. Kartuska Bereza, 12-ta kompanja po lewej, 9-ta kompanja po prawej stronie szosy Bereza Kartuska-Michnowicze. Dnia 25 lipca kompanja wysunęła się wgłąb lasu około jednego kilometra, przez co rozszerzyła znacznie swój odcinek. Nieprzyjaciel od samego rana nacierał na nasze linje, próbując w różnych miejscach przerwać front. Natarcia te nie powiodły się. Co godzinę siły nieprzyjacielskie rosły kolosalnie. Nieprzyjaciel ugrupował swe siły i popołudniu około godziny 16, przystąpił do gwałtownego natarcia a całym odcinku baonu - pchając niezliczone masy nprzód ; wreszcie udało się nieprzyjacielowi w kilku miejscach przebyć naszą linję co zmusiło nas do wycofania się. Plutony, a nawet drużyny torowały sobie drogę między hordą bolszewicką aby wydostać się z opanowanego przez nieprzyjaciela lasu. Znajdowaliśmy się w przykrem położeniu, gdyż dalsze wycofanie się było niemożliwe z powodu znajdujących się po obu stronach szosy bagien; szosę już całkiem opanował nieprzyjaciel. Kompanja nasza po zorganizowaniu się częściowo, uderzyła na szosę, aby utorować drogę i zapewnić dalszy swój odwrót. Masy bolszewickie nadal pchały się za kompanją szosą ku miastu aż do stanowisk, które już zajęła 4-ta kompanja karabinów maszynowych. Po opuszczeniu szosy przez naszych żołnierzy, 4-ta komp. karabinów maszynowych rozpoczęła brawurowym ogniem niszczyć siły nieprzyjacielskie. Napór bolszewicki został załamany. Oddziały nasze wykonały przeciwnatarcie, wyrzucając znów nieprzyjaciela wgłąb lasu. Dnia następnego 9-ta kompanja przewieziona została pociągiem pancernym na odcinek Różana, celem powstrzymania nieprzyjaciela, który zagrażał pułkowi z tego kierunku. W czasie tych walk przeżyłem dość niebezpieczny moment, który chcę opisać. Po zajęciu stanowisk w lesie dnia 24-go lipca wysłana była drużyna pierwsza na prawe skrzydło kompanji, celem zabezpieczenia flanki. Noc upłynęła spokojnie. Rano dnia 25-go lipca odcinek nasz został zwiększony przez wysunięcie się kompanji około 1 kilometra wprzód, dlatego i odstępy między strzelcami zwiększyły się, co utrudniało utrzymanie ścisłej łączności. Stanowiska zajmowaliśmy wśród krzaków i zarośli. Gęsty las świerkowy uniemożliwiał nam daleki wgląd. Aby go uzyskać, została wysłana czujka, do której stanowiska schodził się trójkątem ów gęsty las świerkowy. Po obiedzie o godzinie 14.00 zająłem to stanowisko, zmieniając mych poprzedników. Nieprzyjaciel grupami przesuwał się w gęsty las świerkowy. Strzelec Nowak który był ze mną na czujce wycofał się do drużyny z meldunkiem i z powrotem do mnie już nie wrócił. Pozostawszy sam, pilnie obserwowałem dalsze ruchy nieprzyjaciela. Po pewnym czasie odczułem nagle jakiś lęk i przerażenie - mimo, że dotąd nic nie widziałem. Zmieniłem swe stanowisko o 8 metrów do tyłu, poczem bacznie śledziłem wkoło siebie co się mogło przyczynić do mego nastroju. I nagle zobaczyłem dwóch drabów pełzających ku poprzednio zajmowanemu stanowisku. Odlegli byli około 15 kroków odemnie. Oddałem strzał do jednego z nich, począł się zwijać po ziemi - drugi chciał się podnieść, lecz posłusznie się położył na mój drugi strzał. W tej chwili powstał wielki szmer i trzask łamanych gałązek w gęstwinie około 25 metrów od mego stanowiska ; w tę stronę oddałem dalsze trzy strzały, poczem niezwłocznie wycofałem się na stanowisko ogniowe do drużyny. Nie zwróciłem uwagi w tym momencie na swych sąsiadów, jedynie zawołałem "Wiara strzelać, bo idą" ! Z gęstwiny wyłonił się oddział liczący około 40 bolszewików w odstępach do 50 metrów oddziały dalsze posuwały się ku naszym stanowiskom. Strzelanina w całym lesie! Przyległem do ziemi, szybko naładowałem karabin, w który wierzyłem jak w Boga i rozpocząłem szybki ogień. Ponieważ oddziały nieprzyjacielskie nie rozsypały się w żaden szyk luźny, z celowaniem dokładnem nie miałem kłopotu - tylko aby jaknajszybciej. Radował mnie każdy mój strzał, po którym widziałem walących się ku ziemi bolszewików - nie jednego, lecz za niektórym kilku. Pierwsze te oddziały posunęły się już na wysokość moją; skierowałem me strzały raz w lewo, drugi raz w prawo. Oddziały przebyły już naszą linję i mimo ostrzeliwania ich, pozostawiały mnie na mem stanowisku. Nie przerywając ognia, pomyślałem: "gdzie moja drużyna". W kierunku moim posuwa się następny taki oddział z gęstego lasu. Przybrałem pierwotny kierunek i strzelałem jak szybko tylko mogłem. W tym samym czasie zawarkotał z tyłu nasz lekki karabin maszynowy i posypał się grad kul karabinu maszynowego i z drużyny. Pierwsza linja nieprzyjacielska napotkawszy na silniejszy opór, rozsypała się w tyraljery już za memi plecami. Zrozumiałem teraz, że znajduję się między pierwszą a drugą linją nieprzyjacielską. Drużyna jednak pod naporem nieprzyjaciela z dwóch stron wycofała się dalej. Oderwałem się od mego stanowiska, kiedy widziałem coraz większe masy pchającego się wroga, wykorzystałem wszelkie zarośla i tak wraz z hordą bolszewicką dostałem się na skraj lasu, skąd zauważyłem na łące kompanję. Rozpocząłem strzelaninę na pierwszą linję bolszewicką, z myślą przedarcia się do kompanji. W tej chwili jedna z drużyn 11-ej kompanji wykonała w moim kierunku wypad, który umożliwił mi przedostanie się do kompanji. Potem kompanja rzuciła się na nieprzyjaciela na szosie, aby nią dalej się cofać, gdyż po bokach bagna na to nie pozwalały. Mimo piekielnej strzelaniny w czasie przedzierania się wśród nieprzyjaciela, tylko jedna kuleczka drasnęła mi prawą rękę, przez co nie utraciłem zdolności do walki.