Wspomnienie o 1 Pułku Strzelców Wielkopolskich,
później 55 Poznański Pułk Piechoty

Odwrót 3 kompanji 55 Poznańskiego Pułku Piechoty z pod Wistycz
wspomnienia kapitana w st. sp. Wolnowskiego Stanisława, byłego dowódcy 3 kompanji 55 Poznańskiego Pułku Piechoty

W czasie odwrotu z pod Bobrujska pułk staczał zacięte i krwawe walki, przebijając się przez liczne bandy partyzanckie i nieprzyjaciela, który w międzyczasie zdążył już zająć osie odwrotowe 14-ej dywizji piechoty wielkopolskiej, lecz każdorazowo pobity, dawał pułkowi wolną drogę. Tak dotarł pułk do miasteczka Zabinki w ziemi Grodzieńskiej, skąd po krótkim odpoczynku baony I i II/55 Poznańskiego pułku piechoty wraz z 15 pułkiem ułanów poznańskich odmaszerowały do miejscowości Wistycz, by zająć tam pod osłoną III/55 Poznańskiego pułku piechoty i 57 pułku piechoty wielkopolskiej które pozostały jeszcze dla osłony w Zabince, nakazane pozycje. ... pod wieczór dnia 28-go lipca z chwilą zajęcia przez I i II baon pozycyj pod Wistyczami, wyruszyły z Zabinki III baon 55 Poznańskiego pułku piechoty, 57 pułk piechoty wielkopolskiej, jedna baterja artylerji 14 pułku artylerji lekkiej oraz 1-szy pluton karabinów maszynowych z 4 kompanji karabinów maszynowych do Wistycz. Nieprzyjaciel obsadził już w międzyczasie dwoma brygadami piechoty i artylerji wzgórza i szosę prowadzącą do tej miejscowości. Wywiązała się więc zażarta walka, zakończona porażką wroga. Nad ranem dnia 29-go lipca rzucone zostały baony I i II/55 Poznańskiego pułku piechoty na północ od Wistycz, na miejscu zaś pozostał mój oddział jako jedyny odwód, składający się z trzeciej kompanji strzeleckiej, dwóch plutonów karabinów maszynowych i dwóch szwadronów ułanów poznańskich. Około południa nieprzyjaciel przekroczył rzekę Leśne na wysokości wioski Sucharewicze, wobec czego otrzymałem rozkaz odrzucenia go na wschodnią stronę rzeki, zajęcia tam pozycyj i czekania dalszych rozkazów. Akcja ta w zupełności udała się, a po rozmieszczeniu placówek, na odcinku moim zapanował spokój. Na sąsiednich odcinkach natomiast rozgorzał zacięty bój. Przez cały dzień i całą noc grzmiały działa i trwał ogień karabinów maszynowych i piechoty, który ustał nagle ze świtem. Z tą chwilą zapanował na całym froncie dziwny i denerwujący spokój. Ponieważ dziwny ten spokój trwał w ciągu dnia uporczywie dalej, doszedłem do przekonania, że oddziały własne wycofały się w stronę Brześcia n/B. Przypuszczenia moje potwierdziły wysłane przezemnie patrole konne i piesze, które zameldowały mi, że nieprzyjaciel zajął już tyły nasze i że silne kolumny nieprzyjaciela znajdują się na szosie Żabinka - Motykały Wielkie. Okazało się później, że goniec, który wysłany został z rokazem do wycofania się mojej kompanji nie dotarł do mnie, gdyż został w drodze zabity. Zbliża się noc, w dodatku nie posiadam mapy tego odcinka. Ludzie moi są silnie przemęczeni i głodni, nie wiem co począć - waham się. Ponieważ nie znam siły i rozmieszczenia oddziałów nieprzyjaciela, obawiam się rzucić oddział mój w bój. Zgrupowałem więc go w znajdującej się tam kotlinie i ubezpieczyłem się, wskutek czego miałem oddział pod ręką i w każdej chwili i w każdym kierunku mogłem w razie potrzeby uderzyć. Zaczyna świtać, zbieram więc moich oficerów i podoficerów, by omówić z nimi plan przebicia się do swoich. W tej chwili wpada do kotliny wysłany prze-zemnie patrol z meldunkiem, że nieprzyjaciel w sile baonu rozwinął się i maszeruje w moim kierunku. Ta wiadomość zmusiła mnie do nowej decyzji, gdyż przebijać się do swoich, którzy są niewiadomo jak daleko odemnie, mając tuż za sobą większe siły nieprzyjaciela depcące mi po piętach, było niemożliwe. Trzeba więc było zrobić w koło siebie trochę luzu (odrzucić nieprzyjaciela) a potem myśleć o cofaniu się. Po rozważeniu więc sytuacji, wydałem następujący rozkaz: "1-y pluton 3 kompanji, plus jeden pluton karabinów maszynowych, plus szwadron ułanów spieszonych pod ogólnem dowództwem podporucznika Głuszkowskiego zajmie natychmiast pozycję na najbliższym grzbiecie, ja zaś z resztą oddziału obejdę nieprzyjaciela z boku, a o ile to się da z tyłu i uderzę na niego." Rozkaz ten został momentalnie wykonany, ja zaś niezauważony, pomaszerowałem w kolumnie znajdującym się tam wąwozem na bok nieprzyjaciela. Zanim podporucznik Głuszkowski zdążył zająć nakazaną pozycję, miał już przed sobą nacierającego kilkoma falami nieprzyjaciela. Podporucznik Głuszkowski uderza więc całą swą garstką na nieprzyjaciela by umożliwić mi wykonanie mego zamiaru, przyczem udaje mu się zepchnąć nieprzyjaciela w kierunku szosy, poczem błyskawicznie odskakuje na swoje pozycje. W tej chwili bolszewicy przechodzą znów do szturmu, lecz z flanki zarechotały już nasze dwa karabiny maszynowe, a podporucznik Głuszkowski przechodzi ponownie na bagnety. Odgłosy walki, huki i krzyki walczących dochodzą do mego oddziału, który niezauważony przez nieprzyjaciela dochodzi już do szosy. Z chwilą wyjścia oddziału mego z parowu i osiągnięcia celu, oczom moim przedstawił się następujący widok: "Szosa jest zajęta i formalnie zatarasowana przez całą brygadę bolszewicką i tabor. Broń poustawiana w kozły, bolszewicy leżą w rowach przydrożnych i odpoczywają." Podobnego obrazu i siły nieprzyjaciela nie spodziewałem się i znalazłem się w takiej sytuacji, że nie wiedziałem co począć. Siły nierówne, tam brygada, a tu zaledwie dwa plutony i dwa karabiny maszynowe. Zacząłem się zastanawiać co zrobić. Uderzyć niepopobna, cofnąć się również nie można, spojrzałem na moje dwa karabiny maszynowe i na garstkę wypróbowanych w boju żołnierzy i zastanowiłem się, co by z tego wynikło, gdyby tak nagle te dwa karabiny maszynowe "rzygnęły" w to kłębowisko, niespodziewające się niczego - ogniem ? Powziąłem więc ostateczny zamiar, stawiając wszystko na kartę losu. Wśród największej ciszy by nie być spostrzeżonym przez nieprzyjaciela, ustawiłem moje dwa karabiny maszynowe na flankę, resztą oddziału obsadziłem grzbiet i na poprzednio umówiony sygnał "rzygnąłem" w kolumnę ogniem, przechodząc równocześnie z okrzykiem "niech żyje" do szturmu. Nieprzyjaciel nie orjentując się jaką siłę ma przed sobą, ławą ruszył do ucieczki. Część bolszewików starała się dopaść kozłów, lecz spłoszone konie taborowe wpadły z wozami w kozły, tratując je i własnych żołnierzy. Z drugiej zaś strony ogień własny, bagnet i granat szerzył panikę, śmierć i spustoszenie w oddziałach bolszewickich, które rzucając rynsztunek i kto co miał, zaczęły ratować się ucieczką, biegnąc w stronę rzeki Leśnej. Żołnierze nasi owiani duchem zwycięstwa pędzili przestraszoną dzicz do rzeki, by tam ją wyniszczyć do reszty. Przerażony i zdemoralizowany nieprzyjaciel wtłoczył się całą swą masą na most, lecz zaszczekały znów nasze karabiny maszynowe zaściełając most zabitymi i rannymi. Pod naporem ciężaru pękły poręcze, a zbita masa zabitych, rannych i żywych, wtłoczyła się w nurty rzeki, znajdując tam śmierć. Inna część bolszewików widząc, że mostem nie przejdzie, rzuciła się w nurt rzeki by przepłynąć. Lecz dzielni nasi strzelcy dopadli już brzegu, kłując wroga bagnetem i niszcząc ogniem tych, co znajdowali się w rzece. Żołnierze, którzy mieli nawet wojnę światową poza sobą, poraz pierwszy widzieli podobne zwycięstwo, gdzie jedna kompanja porządnie nadwyrężyła całą brygadę. Po odniesionem zwycięstwie począłem szybko zbierać oddział, by nieprzyjaciel nie zorjentował się, od jakiej garstki poniósł porażkę. Po krótkiej naradzie zebrałem szybko jeńców do niesienia własnych rannych oraz części zdobyczy, gdyż lwią część zniszczyłem na miejscu, zabierając tylko zamki i t. p. części, które za pokwitowaniem zdałem w Brześciu. Po uporządkowaniu oddziału, szybkim marszem wzdłuż rzeki Leśnej omijając osady, pośpieszyłem w kierunku Brześcia n/B. W późnych godzinach popołudniowych w odległości 15 kilometrów od Brześcia dotarłem z oddziałem na wysokości wioski Katemberga do toru kolejowego, gdzie w oddali zauważyłem pociąg pancerny. I znów niepewność. Oddział silnie przemęczony i głodny, a tam gotowy do boju pociąg pancerny i niewiadomo czyj, swój, czy też wroga? Zatrzymałem oddział, zabezpieczyłem jeńców i wysłałem patrol, który stwierdził, że pociąg należy do grupy operacyjnej generała Szeptyckiego. Zebrałem więc oddział i ruszyłem do pociągu, gdzie w porozumieniu z komendantem załadowałem moich 17 rannych żołnierzy w tem podporucznika Głuszkowskiego oraz resztę oddziału, poczem pociąg ruszył do Brześcia.Po przybyciu do Brześcia rozkazałem rannych przenieść do stojącego tam pociągu sanitarnego, poczem zdałem za pokwitowaniem zdobycz i postarałem się o żywność dla mego oddziału. Po załatwieniu wszelkich formalności, wyruszyłem z oddziałem swym pociągiem do Białej, skąd do Janowa Podlaskiego, miejsca chwilowego postoju pułku. Chwila przybycia naszego do pułku wywołała nieopisaną radość. Wszyscy, którzy nie byli na pozycji biegli na nasze spotkanie, gdyż miano nas w pułku za dawno już straconych. Gratulacje, całusy i łzy radości nie miały końca. Dowódca pułku podpułkownik Paszkiewicz wyróżnił oddział mój pochwałą, życząc dalszej owocnej pracy "Ku Chwale Ojczyzny".

Epizod z odwrotu w 1920 roku
na podstawie wspomnień sierżanta Swojaka

Kiedy 14 dywizja piechoty wielkopolskiej otrzymała rozkaz wycofania się z rejonu Bobrujsk, 9 kompanja 55 Poznańskiego pułku piechoty zajmowała linję nad Berezyną na lewo od miejscowości Parycze. Dnia 9 lipca z rozkazu dowódcy kompanji podporucznika Jeziorańskiego zarekwirowaliśmy większą ilość podwód celem załadowania sprzętu wojennego i około godziny 17-tej ruszyliśmy w kierunku północno - zachodnim. Dnia 10 lipca około godziny 9-tej dołącza kompanja do pułku na szosie Bobrujsk - Słuck, który tą szosą wycofał się z rejonu Bobrujska. Dnia następnego w czasie marszu odwrotowego, nieprzyjaciel rozpoczął ostrzeliwać kolumnę naszą artylerją z prawej strony, z lasu położonego około 4 kilometry od szosy. Pociski padały o 150 - 200 metrów za krótko, to też kolumna posuwała się swobodnie dalej. Po przebyciu dalszych 3 do 4 kilometrów wyłoniły się z tego lasu cztery samochody pancerne, które posuwały się w szybkiem tempie drogą polną w kierunku szosy. W odległości około 250 metrów ugrupowały się w jedną linję i w jednej chwili posypał się grad kul karabinów maszynowych na swobodnie posuwającą się szosą naszą kolumnę. Oddziały, które w tym czasie znajdowały się na wysokości tych żelaznych potworów, zostały przygniecione do ziemi ogniem. Piechota w jednej chwili wykorzystała przydrożne rowy. Ranione konie rwały się do ucieczki - niektóre z nich pędziły w nieładzie naprzód. Lecz tylko krótką chwilę trwała taka sytuacja. Znajdująca się wśród kolumny marszowej baterja artylerji, w jednym momencie zajęła stanowiska ogniowe i celnymi strzałami zwalczyła te groźne dla nas samochody pancerne. Strzały były tak celne, że przy pierwszych dwa samochody uległy zniszczeniu. W jednej chwili ogień nieprzyjacielskich karabinów maszynowych zamilkł. Dalsze dwa rozpoczęły szybki odwrót. Jednemu udało się uciec. Po tej krótkiej niespodziance oddziały przybrały poprzedni szyk marszowy z tem, że 9 kompanja 55 Poznańskiego pułku piechoty otrzymała rozkaz posuwania sie z tyłu, za kolumną, celem ubezpieczenia jej od tyłu. Wraz z kompanją posuwał się samochód pancerny "Poznańczyk" zdobyty w maju na odcinku 9 kompanji na szosie Rochaczewskiej. Od tej chwili rozpoczęły się częste potyczki, z których niektóre przeistaczały się w zacięte walki (jak w okolic) Sieniawka, Byteń w rejonie Baranowicz i na linji starych okopów niemieckich z wojny światowej. Z tego krótkiego opisu można wywnioskować jakim spokojem odznaczały się oddziały 1 Pułku Strzelców Wielkopolskich. Nagły napad samochodów pancernych nie wyprowadza nas z równowagi - spokojnie czekamy na akcję naszej artylerji, która w celu obron; przeciwpancernej została włączona do kolumny. Artylerją zrobiła swoje - maszerujemy dalej zabierają jedynie "ną pamiątkę" części rozbitych samochodów

Spis treści