Ks. Bolesław Hoffmann (1881 - 1931)
Zmarł dnia 23 grudnia 1931 po krótkiej chorobie. Proboszcz w Iwnie, dekanatu Kostrzyńskiego. Urodził się dnia 8 listopada 1881 r. w Kwilczu z ojca Bolesława i matki Ludwiki z Lubeckich. Nauki gimnazjalne pobierał w Poznaniu w gimnazjum św. Marii Magdaleny. Egzamin dojrzałości złożył w r. 1906. Studia teologiczne odbył w Poznaniu i Gnieźnie, a wyświęcony dnia 30 stycznia 1910 r. na kapłana, otrzymał wikariat w Lesznie, parafii podówczas przeważnie niemieckiej. Po roku pracy tamże został wysłany na wychodźstwo do Niemiec, diecezji Hildesheimskiej, gdzie jako wikariusz misyjny (,,Missionsvikar") - stacjonowany w Linden - Hannover, pracował wśród wychodźców Polaków, zatrudnionych przy kopaniu kanału łączącego Wezerę z Hannowerem aż do roku 1912. Stamtąd powołanym został na mansjonarjat przy kościele św. Wojciecha w Poznaniu. Tutaj pracował do r. 1919, a otrzymawszy od hr. Ignacego Mielżyńskiego prezentę na beneficjum w Iwnie, przeniósł się tam, gdzie po 12-letniej pracy duszpasterskiej w parafii pracowitego dokonał żywota. Ks. Hoffmann był całym sercem sprawie Bożej oddany, a z pośród rozlicznych obowiązków duszpasterskich i pracy społecznej, jakie przez 20 przeszło lat z wielkim poświęceniem dla wiernych sprawował, uważał pracę jednania dusz nieśmiertelnych z Bogiem, pracę w konfesjonale, za najważniejsze powołanie swego zadania. To też był niestrudzonym w tej dziedzinie pracy Bogu najmilszej, dla wiernych najzbawienniejszej a dla siebie najobfitszej w zasługi przed Bogiem i wdzięczność ze strony tych, których z Bogiem łączył, którym niebo otwierał. Praca jego w konfesjonale sięgała daleko poza granice tych ośrodków duszpasterskich, w których pracował. Znała go z tej gorliwości nie tylko parafia Iwieńska, ale znał cały dekanat, znały go te liczne parafie, w których podczas Adwentu i Wielkiego Postu sędziwych i chorych wyręczał konfratrów, znały go te parafie, do których czy to na rekolekcje czy misje chętnie podążał z pomocą duchowną, a wierni z wielką wdzięcznością odnosili się zawsze do swego ukochanego i dobrotliwego spowiednika. Jeszcze w przeddzień ostatniej niedzieli Adwentowej wysłuchał u siebie przeszło 200 osób spowiedzi Św., przy czym zaziębił się w konfesjonale tak silnie, że z choroby już się nie podniósł. Dobrocią serca, łagodnością i wyrozumiałością nie tylko ujmował, ale wprost podbijał sobie serca ludzkie. To też cieszył się ogólną sympatią - przez wszystkich ceniony i lubiany. Umarł w sile wieku, gdyż właśnie w listopadzie skończył był lat 50. Dnia 27 grudnia 1931 po południu wyprowadzono zwłoki jego do kościoła a nazajutrz po nabożeństwie żałobnym spuszczono je do grobu na cmentarzu kościelnym przy współudziale niezliczonych rzesz wiernych, których kościół a nawet dziedziniec kościelny pomieścić nie mógł.