Ks. Edward Mrówczyński (1837 - 1885)
Dotkliwą stratę poniósł dekanat rogoziński i cały w ogóle powiat obornicki przez przedwczesną śmierć jednego z kapłanów osieroconych naszych diecezji, księdza Edwarda Mrówczyńskiego, proboszcza w Długiej Goślinie. W tym roku miał obchodzić uroczystość jubileuszową 25 lecia kapłaństwa. Nie doczekał się tej upragnionej uroczystości. Byłby jeszcze wiele mógł posłużyć jako pracownik wierny w winnicy Pańskiej ale Bogu podobało się inaczej, gdyż go rychło, bo w pełnej sile wieku, nie wiele bowiem więcej nad 47 lat liczącego, do Siebie powołał. Ks. Edward Mrówczyński urodził się w roku 1837 w Miłosławiu. Nauki gimnazjalne, głównie z poręki znanych mecenasów naszych hr. Mielżyńskich, odbył w Trzemesznie, które, będąc z natury obdarzony niezwyczajną zdolnością, w rychłym czasie chlubnie ukończył. Następnie wstąpił do seminarium duchownego w Poznaniu. W r. 1860 otrzymał święcenia kapłańskie. Władza duchowna posłała go, zaraz potem na wikariusza do Pniew, gdzie bawił 2 lata; następnie przeniosła go do rodzinnego jego miasta Miłosławia, gdzie urzędował 6 lat; dalej fungował przez mniej więcej 2 lata w Poznaniu jako wikariusz przy katedrze. Otrzymawszy prezentę na probostwo w Długiej Goślinie, przez 15 lat z górą aż do śmierci był tejże parafii dusz pasterzem. Znaną jest powszechnie jego gorliwość kapłańska, w której od wyświęcenia aż do ostatniej życia chwili nie ustawał. Kaznodzieją mianowicie był niepoślednim i niezmordowanym. Co do charakteru jego nikt mu, choćby chciał tego zaprzeczyć, nie może, że była to zacna, otwarta, szczera dla każdego, przyjacielska dusza. Miłym był w towarzystwie czy duchownych, czy świeckich, gdy wszystkich czy to dowcipem, niewinnym przecież, z wrodzonej łatwości i ze serca mu płynącym, zabawić, czy to w dyspucie treści poważnej bystrością pojmowania rzeczy zainteresować umiał. Kochał serdecznie swoją parafię i parafianie go też bardzo umiłowali; był też im prawdziwym ojcem i dobroczyńcą nie tylko o ich dusze się troszcząc, ale nieraz i w potrzebach materialnych radą, a nawet, o ile mógł, uczynkiem ich wspomagając. Pogrzeb odbył się w soboty wśród licznego udziału parafian. Pomimo, że dla świąt się zbliżających, niedzieli i uroczystości M. Boskiej Gromnicznej, pochowanie zwłok przyspieszyć trzeba było, a stąd wiadomość o tym rychło rozejść się i rozszerzyć nie mogła, przecież w dniu pogrzebu świątynia długogoślińska przepełniła się ludem i z parafii a przede wszystkim z okolicy. Płacz i żal po zmarłym był ogólny, a mianowicie, wtedy, kiedy przemawiał z ambony rzewnymi i serdecznymi słowy przyjaciel i kolega zmarłego, razem z nim wyświęcony ks. Ussurowski, proboszcz ze Skoków. Niech mi wolno będzie na tym miejscu wypowiedzieć uznanie miejscowemu dziedzicowi p. Schoenberg, który mimo różnicy wiary i narodowości, ale snać powodowany przywiązaniem i czcią dla nieboszczyka, bardzo wiele się do uświetnienia pogrzebu przyczynił, bo i ludzi swych od pracy na ten dzień uwolnił, własnym kosztem gości, mianowicie księży, gościnnie na probostwie podejmował a na cmentarzu własnym nakładem grób dla zmarłego wymurować kazał. Konfratrów było 10, którzy postanowili sami od siebie dać i urządzić w parafii i po za jej obrębem składkę na wystawienie pomnika i ile możności utworzenie choćby mniejszego legatu na Mszą św. za duszę zmarłego. Uprasza się też, mianowicie współkolegów księdza Edwarda, aby także na ten cel składkę przyłożyć się zechcieli i takową na ręce ks. Kłonieckiego, prob. w Owińskach przesłać zechcieli.