Ks. Heliodor Spychalski (1906 - 1968)

Urodził się 30 czerwca 1906 r. w Panigrodzu, pow. Wągrowiec. Do szkoły podstawowej chodził w Wiatrowie, pow. Wągrowiec, do swego ojca, który wówczas w tej miejscowości był kierownikiem szkoły. Po ukończeniu szkoły podstawowej początkowo uczęszczał do gimnazjum w Wągrowcu. Później po przeniesieniu ojca do Inowrocławia, chodzi tam do gimnazjum klasycznego im. Jana Kasprowicza, które ukończył w roku 1926. Następnie wstąpił do Seminarium Duchownego w Poznaniu, skąd po święceniach kapłańskich został posłany na wikariat do Katedry Gnieźnieńskiej. Pracował także jako wikariusz w Żninie, potem w Inowrocławiu, w parafii św. Mikołaja, oraz w Bydgoszczy w parafii Świętej Trójcy, wreszcie otrzymał samodzielne stanowisko w Dźwierzchnie. Tutaj zastała go wojna. Początkowo się ukrywał, a później przedostał się do Generalnej Guberni do miasta Starachowice. Po wojnie wrócił na Kujawy i otrzymał parafię w Jaksicach, pow. Inowrocław. Następnie duszpasterzował w Rzadkwinie, gdzie przebywał do samej śmierci. Kondekanalni kapłani, jak i inni konfratrzy poznali ks. Heliodora Spychalskiego jako chętnego do pomocy współkonfratra. Także pracę duszpasterską nad powierzonymi duszami spełniał z łagodnością i dobrocią, a wobec przełożonych zawsze odznaczał się, łagodnością i posłuszeństwem. Ks. Heliodor Spychalski oddawał się pracy misyjnej, głosił rekolekcje i przeprowadzał dni skupienia. Z tej pracy także wywiązał się ku pożytkowi dusz ludzkich i zadowoleniu poszczególnych parafii. Nieustannie ruchliwy i żywotny, poza pracą wyżej wymienianą, nie zapominał, o swojej parafii i o swojej świątyni. Toteż kościół w Rzadkwinie pięknie wymalował, sprawił dwa dzwony i uzupełnił brakujące paramenty. Sam kościół otoczył pasem betonowym, ażeby go uchronić przed wilgocią. Uporządkował otoczenie kościoła i postawił piękny parkan. Przyozdobił także cmentarz grzebalny i z dwóch stron go ogrodził. Już to świadczy o jego zasługach dla Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Ks. Heliodor Spychalski był kapłanem pełnym skromności, dobroci serca i bardzo gościnnym. Na spotkania kapłańskie wnosił nastrój pełen pogody. Z pewnością - licząc jego lata - mógł jeszcze nie jeden rok popracować dla Kościoła, ale wola Boża była inna. Mimo poważnego niedomagania fizycznego, jak choroba gruźlicy i cukrzycy, pracował gorliwie dosłownie do ostatnich sił. Dopiero, gdy w ostatnim roku przed śmiercią, choroba posunęła się za daleko, musiał zrezygnować z pracy w parafii i udać się na leczenie sanatoryjne do Otwocka, skąd powrócił do Rzadkwina już jako rezydent. Nagła śmierć, która go spotkała w dniu 14.02.1968 r. przy spożywaniu obiadu w towarzystwie swego następcy, który był dla zmarłego prawdziwym samarytaninem, zastała go przygotowanym, albowiem ostatnie miesiące, gdy już nie mógł celebrować, codziennie posilał się Chlebem Mocnych, Matka Boża, którą szczególnie w ostatnim czasie czcił po dziecięcemu, dopomogła mu do błogosławionej śmierci. Oby Matka Boża nam wszystkim tę łaskę wyprosiła.