Ks. Józef Dyskiewicz (1825 - 1890)

Na dnia 2 grudnia 1890 r. zmarł w Szubinie ksiądz Józef Dyskiewicz. Urodził się w Wylatowie dnia 2 stycznia 1825 r. Egzamin dojrzałości złożył w trzemeszeńskim gimnazjum, które w owym czasie słynęło doborem nauczycieli i licznej młodzieży polskiej, bo przeszło sześćset. Szczęśliwe to były czasy, bo młodzież, polska po polsku się z swymi znosiła nauczycielami. Swobodnie rozwijał się umysł i rosły w szlachetność serca, bo swojski zasiew na swojskiej glebie wschodził łatwo i obfite wydawał plony. Ksiądz Józef Dyskiewicz, złożywszy świetnie egzamin dojrzałości, a mianowicie w językach, udał się na uniwersytet wrocławski, gdzie przez lat półtora słuchał filologii. W r. 1848 niezdecydowana polityka mężów stanu pruskich uporając się na pióra z Rosją, obudziła w narodzie naszym wielkie nadzieje i zbroić nam się dozwoliła. Toć naturalna, że i Józef nasz wraz z innymi podążył w szeregi, bo i nie mogło być inaczej; radość była tak wielka, pewność w pomyślność sprawy tak niezachwianą, że i profesorowie brali udział. Piszący, uczeń jeszcze gimnazjum, dwa razy czynił wycieczki z profesorami M. i Tsch., Niemcem - z bronią na ramieniu do Mogilna. Po gorzkim zawodzie nastało rozczarowanie i prześladowanie. Jam wrócił do gimnazjum, a Józef wstąpił do seminarium duchownego, "bo dla Polaka - tak mówił - nie będzie kariery świeckiej, a jako ksiądz będę mógł pracować dla ludu naszego". Wyświęcony w roku 1852 na kapłana, otrzymał wokacją do Bydgoszczy, gdzie patrząc się na gorliwość, prawość, zacność i szlachetność swego proboszcza ks. Turkowskiego, przyswoił sobie wszystkie jego przymioty, przysporzywszy do nich później jeszcze zadziwiającą głębokość pokory. Z Bydgoszczy przeniósł się na probostwo do sąsiedniej Dąbrówki, skąd w roku 1871 przybył na pomocnika ks. dziekanowi Kentzerowi w Szubinie. To pracował z wielkim zaparciem siebie i poświęceniem bez granic; znosił wiele, ale taił wszystko i dojrzał w pokorze. Prosił w cichości Boga o koniec walki kulturnej, aby pójść gdziekolwiek do klasztoru. Kiedy po śmierci księdza Kentzera objął duszpasterstwo ks. proboszcz Radecki z Szaradowa, to stosunek ks. Józefa wnet się zmienił. Ks. proboszcz Radecki znając od lat wielu zacność jego charakteru, zapragnął go przywiązać do siebie, od razu tak go postawił i ujął przyjacielskim obejściem, że gdy ks. oficjał Korytkowski, towarzysz szkolny ks. Józefa, chciał mu samodzielne ofiarować stanowisko, ks. Józef podziękował, bo wolał żyć razem z swoim proboszczem, który go pokochał jak brata, i jak z bratem się obchodził. Za okazanie serca, ksiądz Józef całym proboszczowi odpowiedział sercem i całym doń przylgnął. Zań pracował, zań się zastawiał i ujmował zawsze. Rósł ten miły stosunek a dnia na dzień, tak że codziennym i najmilszym był on proboszczowi gościem. W przeddzień śmierci, w poniedziałek, bawił do 10 godziny wieczorem u proboszcza, a o 6 rano we wtorek dnia 2 grudnia znaleziono go nieżywego w łóżku. Prawa to była dusza, to też Bóg był mu łaskaw, - dwa dni przed tym odprawił spowiedź na odpuście św. Katarzyny w Rynarzewie. Śmierć jego jak grom w dzień pogodny cały przeraziła Szubin, a proboszcza taką napełniła boleścią, że do dziś nie może posiąść się z żalu. Uzasadniona bo też jego boleść; takiego, jak nieboszczyk, już nie będzie miał pomocnika. Takiej cichości, takiej pokory, takiej gotowości i gorliwości w pracy, dziś nie znajdziesz, ani się doczekasz. Ks. Józef żył myślą, jakby najwięcej zaskarbić łask ludowi, który kochał, jakby ulżyć trosk proboszczowi jakich mu wielce niesforność kilku przyczynia w Szubinie. On nie znał innych dróg prócz tej, co wiodła do kościoła i plebanii. Kochał Boga nade wszystko, a bliźniego pewnie więcej niż siebie. "Iste benignus fuit super ingratos et malos". (Luc. 6). To też nie miał nieprzyjaciela. Był niezmordowanym w słuchaniu spowiedzi, a słuchał z takim namaszczeniem, mówił tak szczerze i tak rozrzewniał i do żalu budził, że każdy chciał go mieć spowiednikiem. Na ambonie był mistrzem, mówił tak lapidarnie i tak poprawną polszczyzną, że porywał słuchacza. Zasobem przykładów i wzorów przerażał, kruszył i miękczył zatwardziałych grzeszników, a wiernych utwierdzał i budował. W bibliotece jego nie było wiele, ale był Skarga, Woronicz, Karpowicz, i znał ich i strawił, dlatego taki zasób doborowych wyrażeń takie bogactwo swojskich myśli, taka śliczna polszczyzna; bo nie tłumaczył z niemieckiego. Nigdy sam rozmowy nie rozpoczynał, ale wciągnięty do niej mówił pewno, trafnie i tak stanowczo, że mimo woli przypomniało się stare przysłowie: "Lectorem unius libri timeo". Był zawsze skromnym, przestając z nim widziało się: virum bonum et benignum verecundum visu, modestum moribus et eloqnio decorum. (II, Mich 13). W rozmowie zdania swego nie narzucał, żartu nigdy nie powiedział, sprzeczek unikał, nie wiedząc, słuchał rady św. Ber.: "Verba tua sint rara, vera, ponderata et a Deo". "Neo te, nec tua, nec tnos praedica." Pokorą iście chrześcijańską budował wszystkich; dziwiliśmy się przed kilku laty jego uległości, to się zarumienił, jakoby chciał powiedzieć : "Quantumcumque te dejeceris, humilior Christo non erie". ś. Ber. Zawsze był gotów do wszelkiej posługi, czy to z kazaniem, czy z sumą, czy do słuchania spowiedzi ale z oświadczeniem, "Jeżeli proboszcz pozwoli". Przy skromnym, cichym i ustronnym życiu pozostawił znaczny kapitał, niestety, którym nie zdążył rozporządzić. Umarł na paraliż bez świadka, bo mieszkał osobno - sam jeden; usnął spokojnie, i już więcej się nie obudził. Pogrzeb jego był wspaniałym objawem miłości ludu. Przy eksporcie przemówił ksiądz proboszcz Wyderkowski, płacz i łkanie były tak głośne, że mówca przestawać musiał. Na drogi dzień przemówił ksiądz dziekan Sobeski, swoim zwyczajem, spokojnie a dobitnie, od serca do serca tak, że parafianie zanosili się od płaczu i żalu, po stracie kapłana swego. Przy grobie pożegnał przyjaciel przyjaciela, ksiądz Ziółkowski. Ludu kościół pomieścić nie mógł, a cmentarz był pełen kwiatów i koron było bardzo wiele, a księży dziesięciu. Patron, protestant, przysłał wieniec palmowy, a jemu równi wiarą: radca ziemiański i sędziowie byli przy pochówku, za co im wdzięczność i uznanie. Zawsze prawość charakteru i chrześcijańska pokora kapłanów naszych jedna sobie uznanie i u przeciwników. Prześlicznie rzewnym swego utworu "Salve Regina" na 4 głosy, pożegnał ksiądz proboszcz Radecki, chórem przez siebie stworzonym śpiewaków konfratra i przyjaciela swego. Niech ci Bóg będzie miłościw, nieodżałowany po mieczu i krzyżu towarzyszu mój!/Przyjaciel/