Ks. Jan Lewandowski (1812 - 1885)
Zgasł wprawdzie sędziwy ten i poważany kapłan, ale śmiercią piękną, iście kapłańską. Przewidując od roku, iż złamanie ręki, o którym to przypadku gazety donosiły, i niezupełne jej zagojenie może wyczerpnąć siły, i tak jaz nadwątlone długoletnim cierpieniem piersiowym, gotował się pilnie na śmierć; w tydzień zaś przed Wielkanocą ciężej zaniemógłszy, przyjął Sakrament święty, a w wielką sobotę, widząc juz zbliżające się chwilę rozwiązania z doczesności, poprosił o odpust zupełny. Stanęli przy łożu ks. Jana długoletni i szczerzy jego przyjaciele, państwo Z. Szułdrzyńscy i ks. wikary Skąpski. Niechaj mi wolno będzie wyrazić tu podziękę i uwielbienie mianowicie czcigodnej patronce p. Szułdrzyńskiej, która jakoby anioł pociechy, przy łożu ks. Jana, długie wytrwała godziny na modlitwie. O godzinie 9 wieczorem stracił mowę, a o 11 godz. spokojnie Bogu ducha oddał. Ks. Jan Lewandowski urodził się dnia 27 grudnia 1812 roku w Błoniu pod Wieluniem. Ojciec jego straciwszy majętność, przyjął urząd sekretarza i kasjera miejskiego naprzód w Obornikach a potem w Buku; umarł, zanim był w stanie ks. Jana wykształcić. Rok 1830, który wszystko pod broń powołał, co było szlachetnego mężnego w narodzie, oderwał także ks. Jana od nauk, które pobierał w gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu, i zawiódł go na pole czynu i chwały pod dowództwo jenerała Ramorino, który po kapitulacji Warszawy jeszcze kilka tygodni walczył, a wreszcie ustąpił do Galicji, gdzie nastąpiło rozbrojenie całego korpusu. Ksiądz Jan nie poszedł na emigrację, ale pragnął w kraju nadal służyć ojczyźnie i pomimo sieroctwa dokończyć swego wykształcenie. Chodziło głównie o zasoby do dalszych nauk gimnazjalnych. W tym celu przyjął naprzód miejscu nauczyciela domowego u państwa Szułdrzyńskich w Piaskach pod Grodziskiem, później próbował szczęścia w gospodarstwie, którego się uczył u Macieja Mielżyńskiego w Chobienicach, a w końcu był przez pewien czas gorzelnikiem w Kwilczu. Zgromadził sobie w tym czasie do tysiąca talarów. Mówca pogrzebowy, ks. Górecki, proboszcz z Roska, korzystając z tego w istocie uderzającego szczegółu z żywota księdza Jana, zalecił obecnym gorącymi słowy cnotę oszczędności, wskazując na ruiny majątkowe we wszystkich stanach, częstokroć rozrzutnością i niegospodarnością zmarnowane. Ks. Jan, zebrawszy sobie mozolnie sumkę, konieczną do dalszych studiów, powrócił do książki. Uczył się pilnie i jako ekstraneusz zdał popis dojrzałości w gimnazjum, które przed 12 laty opuścił. Czając w sobie od dawna powołanie do stanu duchownego, wstąpił niebawem do seminarium poznańskiego. W r. 1847 wyświecony na kapłana, został kapelanem ks. Arcybiskupa Przyłuskiego. Po czterech latach otrzymał probostwo niepruszewskie, a kilka miesięcy później prezentę na Lubasz. Ks. Lewandowski umiał ocenić przychylność okazaną sobie przez państwo Szułdrzyńskich i odpłacał się wdzięcznym uczuciem dla nich aż do śmierci. Szczera i coraz silniejsza przyjaźń łączyła dwór z probostwem w Lubaszu przez lat 33. Ostatnia przysługa, ks. Janowi oddana, była jej koroną. Gdyby kapłan w parafii przez tak długi przeciąg czasu niczemu więcej się nie oddawał, jak tylko odprawianiu Mszy Św., głoszeniu słowa Bożego i sprawowaniu sakramentów Św., ileż by to zasług zgromadził sobie, ile dusz wyratował od zguby i utrzymał na drodze zbawienia, ile sobie zaskarbił wdzięczności? Lecz gorliwość pasterska dalej sięga. To tez widzimy ks. Jana niezmordowanie troszczącego się o szkoły, o moralność i dobrobyt parafian, o porządek i ochędóstwo w kościele i o wspaniałe nabożeństwa. Przyświecał wszystkim nieskażonością obyczajów, czystością, wstrzemięźliwością i słownością. Doświadczywszy w młodości, jak przykre jest położenie bez majątku, i w późniejszych latach wystrzegał się zbytków. Pomimo to nie zostawił nic, prócz inwentarza. Kluczem tej zagadki jest litość, serce ks. Jana, czule na potrzeby tak społeczeństwa, jak i osób prywatnych, szczególniej przez nieszczęśliwe wypadki w biedę popadających i nieśmiałych wyciągnąć ręki po jałmużnę. Takich ks. Jan sam odwiedzał, przesyłał im wsparcie pocztą, aby im nie dać wobec świata powodu do zarumienienia się i do niepotrzebnego wstydu. Nieraz nadużyto jego dobrego serca; nie zrażał się przecież i nie zaniechał jałmużny. Szczególniejszego zaś opiekuna w ks. Janie miały nasze instytucje narodowe. Bo też zostawszy kapłanem, nie przestał kochać swej ojczyzny i służyć jej czynnie, choć nie orężem. Przede wszystkim starał się utrzymać język polski w szkole i w kościele, odpierając pociski nań wymierzone. Wspierał nasz przemysł; jeździł do wód z konieczności - ale tylko do polskich. W podróży do Rzymu wszędzie polskich szukał pamiątek; koleżeństwo z r. 1831 utrzymywał i w polskim tylko obracał się towarzystwie; rzec można, iż to był wzór kapłana - Polaka. Padł wreszcie sędziwy starzec pod ciosem nieubłaganej śmierci, ale padł jak drzewo, które rok rocznie obfite wydawało owoce. Otóż w krótkich słowach żywot ks. Jana. Nie toczył on się zwykłą koleją. Wiele przeszkód musiał zwalczać nieboszczyk, zanim dostąpił godności kapłańskiej, za którą tęsknił od młodości i którą tym bardziej umiał później cenić. Jako kleryk w r. 1846 był w więzieniu, posądzony o spisek. Przytomnością jednakże umysłu i trafnymi odpowiedziami zdołał nie tylko siebie, ale kolegów swoich uwolnić, jak to wspomniał mówca pogrzebowy. Na początku kulturkampfu kilka miesięcy przesiedział w Czarnkowie, raz po raz badany o tajnego delegata. Więzienie to naraziło ks. Jana nie tylko na straty w gospodarstwie, ale nadwerężyło także jego zdrowie, bo był przyzwyczajony do ruchu i potrzebował koniecznie świeżego powietrza. Gorąco pragnął dożyć końca obecnych prześladowań i zwycięstwa Kościoła św. Nie doczekał się tego szczęścia. Ale sam chwalebnie dokonał tak urozmaiconego i pod każdym względem budującego żywota. Jak przewidzieć było można, tak wierni, jak kapłani pomimo niepogody stawili się licznie, by oddać ostatnią przysługę ks. Janowi. Było 18 księży; wiernych zaś pomieścić nie mogła przestronna świątynia lubaska. W około trumny, która wśród rzęsistego światła i pięknych krzewów była umieszczona, stanął, jakoby wieniec żałobny, liczny zastęp obywateli, poważnych wiekiem, zasługą, lub stanowiskiem ze łzą w oku, cichym jękiem na ustach i rzewnym smutkiem w sercu. Lecz ponad żałobą, powszechną unosił się pewien spokój, jakoby przeczucie, iż ten, który przez cale życie tak wiernie służył Ojczyźnie i Kościołowi, stanie obok naszych św. patronów w zastępach niebieskich.