Ks. Jan Bonawentura Zieliński (1772 - 1945)

Po 70 - letniej doczesnej pielgrzymce przeniósł się do wieczności ks. Jan Bonawentura Zieliński, proboszcz w Baranowie, dnia 16 stycznia r. 1845. Ks. Jan Bonawentura dnia 1 - go lipca 1772. roku w mieście Lubawie (Loebau) ujrzał pierwsze dzienne światło, gdzie też wiek swój miody pod czułym dozorem swych bogobojnych rodziców Stanisława i Giertrudy Zielińskich przepędził. Istniejące w nowym czasie liczne zgromadzenia zakonne podały chciwemu nauki młodzieńcowi porękę do potrzebnego wykształcenia. Był w szkołach w Zurominiu, u reformatów, w Polsce. Żyjąc przez niejakiś czas wśród murów klasztornych, zamiłował życie zakonne i wstąpił w Warszawie do klasztoru Ś. Franciszka de Observantia, - odkąd imię klasztorne "Marcina" przyjął. Po odbyciu nowicyatu przeniesiony został do Poznania, gdzie 1797 roku w dniu 24 grudnia pierwsze 4 mniejsze święcenia przez Ludwika Jozefa de Mathy, sufrdgana poznańskiego odebrał. Subdiakonat przyjął w dniu 3 marca 1798 roku z rąk tegoż sufragana. Ostatnie dwa poświęcenia przyjął w kolegiacie łowickiej, w d. 21 września 1799 i 8 marca 1800 z rąk Kaspra Szajowskiego sufragana łowickiego. Sędziwy wiek rodziców i pochodząca stąd niesposobność zarobienia sobie na potrzebne utrzymania, zniewoliły ks. Marcina, że uległ rzewliwym naleganiom ojca i matki i porzucił ulubione mury klasztorne, by przynieść im pomoc przez pozyskanie jakiego beneficjum. Z klasztoru w Górce, jako miejsca swego ostatniego zakonnego pożycia, wniósł do Rzymu o sekularyzacją, którą też pod dniem 8 marca 18O3. od rządzącego wówczas kościołem ojca św. Piusa VII. pozyskał, i w d. 21 czerwca t. r. przez ks. Malczewskiego, administratora jeneralnego archidyecezyi gnieźnieńskiej do grona kapłanów świeckich z tytułem pozyskania beneficim policzony został. Gdy ta dlań ze względu na rodziców pożądana nadeszła nowina, sprawował obowiązki wikaryusza przy kościele w Złotowie w Prussach, skąd się potem do Chocza przeniósłszy, przez 7 lat w tychże samych stosunkach zostawał. W tem gdy bawił miejscu, trudnił się uczeniem licznej młodzieży i to było jego odtąd najulbieńszem zatrudnieniem. Z radością w starości swojej przywodził sobie na pamięć mężów, z jego poręki dziś różne godności w stanie cywilnym piastujących, nie licząc w to wielu duchownych, czego nawet świadkiem zgromadzenie kss. reformatów w Kaliszu, liczące niektórych księży których on naukowo wykształcił. Gorliwość ta zjednała mu szacunek i względy u ludzi umiejących oceniać prawdziwą zasługę i jej zawdzięczał pozyskanie plebanii w Lewkowie. W roku 1813 dostał prezente od ś.p. Michała Lipskiego. Nastawszy tamże w sile wieku, używał długich błogich chwil, i był świadkiem niknącej i odradzającej się domu Lewkowskiego starej linii. A gdy nareszcie sam jeden podstarzały pozostał, zaczął szukać dla siebie bijącego i czułego serca. W roku 1831. przeniósł się do Baranowa gdzie w kolatorce, Wnej Katarzynie Lipskiej zamężnej Wężyk, znalazł swą opiekunkę. On ją widział wzrastającą, on jej i jej dzieciom ostatnie dał kapłańskie błogosławieństwo, a jakaż dla obojga rozczulająca scena! Jak gdyby przewidując rychły swój koniec, chciał on uwiecznić niejako swe imię i następców do równej około świątyni pańskiej zagrzać gorliwości. Kościół parafialny w Baranowie z drzewa, jak wszystkie niemal inne w okolicy tutejszej, bez wieży wystawiony, ciągle zajmował ś.p. ks. Jana, który przemyśliwał nad tem, jakby mu zewnętrznej przydać mógł ozdoby. Nakładem po większej części własnym wykonywa swe zamiary, i piękną świątyni pańskiej odpowiednią wieżą wystawia. Szczupłym zaś - a u świata okrzyczanym majątkiem swoim rozporządzając w ostatniej swej chorobie, legnie na odnowienie ołtarza Matki Boskiej w kościele baranowskim 60 tal. na przelanie dzwonów tamże 50 tal. szpitalowi baranowskiemu 25 tal. i bractwu tamże 10 tal. Prócz tego legował: kościołowi w Lubawie na msze 201 tal., kościołowi w Litzburgu także na msze 100 tal., dwom szpitalom w Lubawie 100 talarów, szpitalowi w Litzburgu 25 tal. i klasztorom w Złoczowie i Wieluniu po 200 zł pl. na msze. I gdy szczęśliwy pomysł ks. Mathew się pojawia w okolicy tamtejszej i Szląska, dojrzewa się natychmiast u niego żniwo, stawa na czele z zapałem młodzieńca: i sam parafian do świętej wstrzemięźliwości i trzeźwości prowadzi. Oto dwa dzieła wielkie, przy schyłku dni jego wykonane, które z ust do ust w późne czasy przechodzić będą. Szczęśliwy! wziął on z sobą do grobu to przekonanie, ze świadczone mu dawniejsze pochwały były rzetelne, prawdziwe. Aliści dla nas pozostałych bo scripta manent, niech będą nauką, jak mało pięknym słówkom nawet bliskich przyjaciół wierzyć można!