Ks. Józef Kolosanty Zynga ( - 1844)

W dniu 12 lutego r. 1844 archidyecezya nasza znowu dotkliwą poniosła stratę przez zawczesną śmierć śp. ks. Józefa Kalasantego Zyngi, plebana w Konojedzie i kommendarza w Łękach, dekanatu grodziskiego. Urodzony w Poniecu 1796. r. w miesiącu lipcu. Otrzymawszy pierwsze początki nauk w miejscowej szkole elementarnej, oddany był później do szkół w Rydzynie, wówczas słynnych z karności i dobrego prowadzenia młodzieży w naukach. - Po ukończeniu takowych, idąc za natchnieniem wewnętrznym wstąpił do zgromadzenia księży Filipinów w Gostyniu. Sposobiony do stanu duchownego przez lat kilka w seminarium poznańskiem rokując o sobie piękne nadzieje, wyświęcony został na kapłana w r. 1821. Lecz nie tu chciał ksiądz Zynga ukończyć zawód swego powołania, pragnął on w obszerniejszej sferze in cura animarum być użytecznym kościołowi i ludzkości. Pozyskawszy prezentę na plebanią w Konojedzie, pracował tamże w winnicy chrystusowej od r. 1828 . Przez cały czas aż do zgonu swojego był niezmordowanym w gorliwości o dobro powierzonej sobie parafii. Jego talent kaznodziejski, jego wymowa przenikająca wskroś serca słuchaczów, jednały mu powszechną zaletę, ile, że gdzie on przemówił do ludu, tam nie obyło się bez łez, tam nikt bez wzruszenia nie odszedł. Nie było odpustu, nie było znaczniejszych pogrzebów w okolicy Grodziska i Kościana, na którychby ks. Zynga kazania nie miał. Nie odmawiał pomocy swej nikomu, kto tylko o nią go prosił. Jego ludzkie, szczere z każdym postępowanie, jednały mu licznych i wiernych przyjaciół. Dla każdego przystępny, łagodny, w towarzystwie miły, a stąd powszechnie kochany. Zachorowawszy na gastryczną febrę w święta Bożego narodzenia, wpadał pomimo czułej i wzorowej troskliwości swego kollatora pana Kurtz i pilnej pomocy lekarskiej, w coraz większą słabość, która nakoniec stała się śmiertelną. Pochowanie zwłok jego odbyło się uroczyście w dniu 15 t. m. w kościele parafialnym w Łękach, gdzie od kilku lat po spaleniu się kościoła w Konojedzie, jako kommendarz zamieszkiwał. - Liczne duchowieństwo nie tylko z grodziskiego dekanatu, ale i z innych zebrało się w dniu tym, na którego czele biskup suffragan Dąbrowski w przytomności ks. kanonika Jabczyńskiego, przyjaciela zmarłego, i licznie zebranego ludu, pontyfikalnie odprawił żałobną mszą ś., w czasie której czułe, bo z przepełnionego żalem serca nad zawczesną stratą zmarłego, miał kazanie ks. Gierczyk, proboszcz z Kembłowa. Gdy po ukończonym kondukcie ciało zmarłego miało już być spuszczone do grobu, przemówił tenże biskup do zgromadzonych nad zwłokami niegdyś ucznia swego. Mowa jego tyle rzewliwa, że niepodobna, aby choć najtwardszego i najzimniejszego serca wzruszyć nie miała. Nie było jednej osoby przytomnej, któraby nie zalała się łzami. - Wreszcie płacz powszechny parafian i przyjaciół jego tak był głośny, że mówiącego częstokroć dosłyszeć nie było można. Był to dowód najszczerszego szacunku i przywiązania parafian do swego pasterza. Słyszałem na własne uszy ludzi idących z kościoła, którzy powtarzali - "Szkoda naszego kochanego proboszcza!" - Ach Boże, czemuś nam go tak prędko zabrał! - Spoczywaj w Bogu kochany bracie! Imię twoje żyć będzie w błogosławieństwie przed Bogiem i przed ludźmi - sit tibi terra levis. /X. D./