Ks. Kazimierz Lerski (1770 - 1843)

Czem są dla historyi rodu ludzkiego dzieje pojedynczych ludów i krajów, wyświecając jego skład, koleje które przechodził i postęp jaki czynił w swej całości; tem dla pojedynczych społeczeństw i towarzystw są znowu dzieje każdego ich członka, służąc do pojęcia całości, i do ocenienia, jak i w jakiej mierze tenże w swym czasie, w swem miejscu i okolicznościach do niej wpływał. W takiem odniesieniu połączony jest każdy najściślejszem ogniwem, tak z całością fizyczną tych wpośród których żyje, jak i z całością moralną: to jest pod względem działań jego ducha i celów ludzkości. J ak przeto z tego względu wszystko jest ważnem, co z swego stanowiska czyni każdy pojedynczy, gdyż równie złe jak i dobre które zdziałał wpływa na całość i powiększa jej dobrą lub złą stronę; tak i historya jego działań, choćby też zakres ich był tylko podrzędnym, nie może być obojętnym a zwłaszcza tym, którzy w tym samym zawodzie i w tych samych okolicznościach miejsca i czasu działają. W tym do całości stanu i powołania swojego stosunku, jest każdy z żyjących obrazem dla współczesnych i następców, świadczącym: jak te same zasady wpłynęły na jego kierunek, jak przelały się w jego życie, jak działały; a obraz takowy, albo jest zachętą do naśladowania, albo przestrogą do unikania, w miarę tego jak wyobrażony odpowiedział swym powinnościom, lub ich zaniedbał. W takiem ludzkich działań pojęciu kreślimy żywot kapłana, który przed kilku miesięcami z powszechnym żalem wszystkich, którzy go z gruntu jego zasad i chęci mieli sposobność poznać, uprzedził nas do wieczności. Osłabiony dolegliwościami wieku i cierpień ciała, nie mógł on wprawdzie w ostatnich latach swego życia działać w swera powołaniu w miarę popędu, jaki czuł w swej duszy; atoli niemógł sobie i zarzucić, że zaniedbał lepszej życia swego pory i że jej nieużył dla dobra bliźnich i kościoła. A stąd i żal po nim zawsze jest słusznym, zawsze bolesnym. Ś.p. Kaźmierz Lerski urodził się w miasteczku Opalnicy W. X. P. z rodziców Ignacego i Jadwigi małżonków, obywateli tegoż miasteczka w roku 1770. na d. 15. lutego. Rodzice jego acz szczupły tylko posiadali majątek, utrzymując się i potomstwo swoje z pracy rąk, nieszczędzili przecież niczego, aby dwom synom swoim Stanisławowi i Kaźmierzowi dać jak najlepsze, na jakie zdobyć się mogli, wychowanie, pragnąc usilnie oglądać ich kiedyś kapłanami. Było to w owych czasach najszczerszem życzeniem bogobojnych rodziców, aby jedno przynajmniej z swych dziatek na służbę Bogu poświęcić; życzenie, dla którego wielu rodziców, z ujmą dla własnych największych nawet potrzeb, łożyli ostatek swych zasobów. Niektórzy mieli przy tern zamiar zabezpieczenia sobie przytułku w swej starości, ale większa nierównie była liczba takowych rodziców, którzy najczystszemi w tej mierze pałali chęciami, pragnąc jedynie przysłużyć się tem chwale Boga i dobru swych bliźnich. Do tych ostatnich należeli rodzice Lerskich, a może i ta cała bogobojna familia ile, że i brat ojca tychże, równą o wychowanie syna swojego Jana miał troskliwość i przypodobnie szczupłym majątku doczekał się tej pociechy, że oglądał syna swojego wzorowym kapłanem. Będący jeszcze w młodym bardzo wieku Kaźmierz oddany został do szkół publicznych w Poznaniu, które przy pomocy rodziców i starszego brata Stanisława zwiedzając od r. 1780 do 1791. zupełnie ukończył. Postępy jakie czynił przechodząc wszystkie sześć klas, zawdzięczał młody Lerski już po części dobremu przygotowaniu pierwiastkowemu, które powziął od księdza Kowalińskiego, altarzysty w Grodzisku, ale więcej jeszcze wzorowej pilności i talentom, jakiemi celował. Kończąc szkoły, przyjął obowiązki korrepetytora dzieci u zamożnej w owym czasie familii Płończyńskich, spokrewnionej i zaznajomionej z licznemi domami i posiadającej w całej okolicy wielki szacunek. Pragnąc korzystać ze wszystkiego cokolwiek mogło wpłynąć na rozprzestrzenienie wiadomości i doświadczenie, niezaniedbał on żadnej pory aby obeznać się z językami i powiększyć swe wiadomości, a nieuchronna styczność z rozmaitemi osobami, przebywającemi w tymże dworze, nastręczyła mu sposobność do obeznania się z licznemi familiami w Polsce. Lerski przejął wszystko co tamże znalazł dobrego, ale przelał to w duszę prostą, otwartą i szczerą, w duszę staropolską, bez obłudy; i to wyświeca nam jego postępowanie w dalszem życiu, świadczące równie o wszechstronnem wykształceniu w mowie i towarzyskiem pożyciu jak i o rzadkiej prawości umysłu i serca. Z takiem już usposobieniem wstąpił tenże do seminariura poznańskiego w dniu 1. września 1791. Wysłuchawszy już poprzednio pod professorem ks. Ghudzickim prawa kanonicznego, nie znalazł trudności i co do innych nauk teologicznych, przez ks. missyonarzy udzielanych. I przez ten także wzgląd powierzony mu został ze strony ostatnich zarząd szkoły biskupiej przy seminarium utrzymywanej, którym się trudnił przez przeciąg około dwóch lat. Tu zostając odebrał w samych początkach pierwsze mniejsze święcenia, trzy zaś wyższe święcenia kapłańskie przyjął dopiero w ostatnim roku swego pobytu z rąk biskupa sufragana Ludwika de Mathy, to jest subdyakonat d. 22 czerwca 1794, dyakonat 6 lipca, presbyterat 13 tegoż miesiąca i roku. Zostawszy kapłanem otrzymał Lerski przeznaczenie do kościoła w Grodzisku, gdzie brat jego starszy Stanisław właśnie w tymże roku na altarzystę Świętego Jana Chrz. postąpił. Przestawanie z wprawionym już in cura animarum bratem i wzorowa gorliwość pasterska ówczesnego proboszcza Konarskiego, kanonika metr. pozn. stały się Lerskiemu bardzo pożyteczną szkołą do praktycznego rozwinięcia swych zdolności, a przyjacielskie pożycie z kilku oraz altarzystami, których wówczas liczył kościół parafialny w Grodzisku oprócz klasztoru księży bernardynów, uprzyjemniały mu jego tamże pobyt. Już wtenczas zapowiadał Lerski jak szczerze pragnął być użytecznym ludzkości, kiedy oprócz swych obowiązków otaczał się młodzieżą i udzielał jej bezpłatnie nauki, wspierając nawet w miarę możności ubogie dzieci. Jego jako wikaryusza utrzymanie stanowiła, oprócz wolnego stołu u proboszcza, który był zawsze bardzo skromnym, pensya około 200 zł. i mała cząstka akcydensów; ale dodać należy, że potrzeby młodego duchownego były podówczas małe, a hojność ówczesnych znakomitych mieszkańców Grodziska zastępowała miejscowym duchownym wszelki niedostatek. Przez trzy lata sprawował śp. ks. Lerski obowiązki wikaryusza w tern miejscu; pozyskawszy albowiem, prezentę na pobliską plebanią w Gninie, przeniósł się tamże i zostawał na tej posadzie około 15 lat. Przywykły ciągle do pracy w posłudze kościoła i parafii, a obok tej do czytania dzieł pożytecznych, umiał sobie osłodzić nudy życia wiejskiego i zastąpić przyjemności towarzystwa, jakie miał w Grodzisku, aby nie szukać rozrywek, po za obrębem swego powołania. Niebył i on wolny od ciężkiej próby, na jaką zwykła wystawiać Opatrzność każdego. Przywiązany do kościoła i parafii, kiedy prawie co tylko się zagospodarował, ujrzał na raz jeden cały swój majątek pastwą płomieni. Acz niebył on do niego przywiązanym o tyle, aby niezdołał zapomnieć jego straty; przecież ta myśl że się będzie musiał stać ciężarem dla parafian, których raczej wspierać niż ogołacać z ostatnich zasiłków pragnął, nabawiała duszę jego dręczącej niespokojności. Tym pogrążonego smutkiem widywano jak chodził około pogorzeliska, lub jak w milczeniu biegł do swego brata, aby przed nim wylać swe żale. Atoli jak dotkliwym pożar ten stał się dla niego ciosem, ile że i brat przy rocznych dochodach około 900 zł. pols. mało zdołał go wesprzyć, nietracił przecież nadziei w Opatrzności i dokazał na koniec tego, że pogorzałe budynki odbudowane na nowo zostały. Gorliwy o dobro parafian czuł on się szczęśliwym kiedy widział jak zasady boskiej nauki, którą im ogłaszał, przechodziły w ich życie i przynosiły owoce, kiedy spostrzegał wzmagający się pośród nich lepszy byt i zamożność, a w samych ich domach porządek i ochędóstwo. Niemniej gorliwym był i dla kościoła któremu służył. Mianując, go zawsze matką swoją, utrzymywał go w stanie, jak przystało na Dom Boży. Za jego także staraniem odzyskał kościół pewien kapitał, który o mało już nieupadł zupełnie. Cokolwiek przy tych zatrudnieniach parafialnych zbywało mu czasu, łożył tenże na czytanie dzieł a zwłaszcza historycznych, których dostarczała mu bibloteka familii Mielżyńskich w Pawłowicach. Kochany przy tem i poważany równie od przyjaciół jak i parafian, ściągnął Lerski na siebie uwagę ś.p. Konstancyi Mielżyńskiej pisarzowej koronnej, która pragnąc nastręczać mu sposobność do działania w obszerniejszym zakresie, ofiarowała mu prezentę na probostwo dupińskie. W roku 1812. przeniósł się ks. Kaźmierz Lerski do miasteczka Dupina, a w tymże samym czasie zajął jego miejsce w Gninie wspomniony brat Stanisław. Nowy ten zakres działania nowego wymagał natężenia sił z jego strony. Nieszukając w całem swem życiu, jak to i później zobaczymy, wielkich tytułów, sławy lub zbiorów, nie upatrywał i na tej nowej posadzie niczego więcej, jak tego jedynie, co było potrzebne dla dobra tej parafii, aby ku temu skierować całą moc swego pasterskiego działania. Zostając przez 20 około lat na tem probostwie, pracował pilnie nad oświeceniem religijnem swych parafian, nad utwierdzeniem ich we wszystkiem, co było dobrem i chwalebnem, dążącem do ich doczesnego i wiecznego uszczęśliwienia. Prosty i otwarty w swym sposobie myślenia, przystępny, a nawet uprzedzający dla swych parafian, gościnny bez rozrzutności dla każdego, był on ojcem wśród dzieci, pasterzem wśród owieczek. Nie będziemy się tu wdawali w szczegóły jego pracy i zasług, jakie tamże położył, gdyż dosyć jest wspomnieć, że zaszczycany w tym przeciągu czasu przez śp. księcia Sułkowskiego prezentami na probostwa w Miejskiej Górze i Rydzynie; przez krajczego Czarneckiego prezentą na probostwo w Nieparcie, przez hrabiego MycieIskiego prezentą na probostwo w Pempowie, które to posady o wiele co do funduszów przewyższały probostwo w Dupinie, z przywiązania do swych parafian za wszystkie podziękował. Rozczulającym był widok, kiedy zdecydowawszy się objąć jedno z tych probostw, chciał pożegnać się z swymi parafianami. Zalane łzami oczy wyprzedziły oświadczenie, które chciał wyrzec ustami przy ołtarzu. Lecz ledwo je zdołał wydać, kiedy wszyscy przytomni rzucili się do nóg jego, błagając ze łzami aby ich nieopuszczał. Błogo pasterzowi któremu owieczki odstąpić się niedozwalają, zgubiony jeśli cieszą się, że go więcej oglądać nie będą. Co więcej, to samo przywiązanie było przyczyną, że nieprzyjął ofiarowanej sobie przez ś. p. arcybiskupa Gorzeńskiego kanonii przy kościele metropolitalnym w Poznaniu, względu zaiste, który na owe jeszcze czasy bardzo tylko rzadko spotyka! tych, którzy krwią szlachecką zalecić się nie mogli. Pobyt Lerskiego w Dupinie stanowi najdłuższy okres jego życia, w którym w sile męzkiej pracował jako pasterz owieczek chrystusowych i zarazem jako dziekan dekanatu krobskiego, który to urząd od roku 1823 aż do nominacyi na kanonika metropolitalnego gnieźnieńskiego zarazem sprawował. Czem był ś. p. Lerski w swym stosunku do parafian i przez co zjednał sobie tak rzadką u nich miłość i przywiązanie, tem był on i w stosunku jako dziekan ku swym braciom duchownym, których miłość i szacunek całkiem sobie pozyskać potrafił. Otwarty w całem obchodzeniu się z nimi, szczery i przyjacielski, łagodny i współcierpiący z każdym, umiał on tak dalece zobowiązać sobie wszystkich duchownych dekanatu, że ciż więcej go miłowali i bali się jako swego starszego brata, niż jako urzędnika, więcej starali się odpowiedzieć jego woli z szacunku i przywiązania ku niemu, niż z obawy doniesienia do wyższej władzy. Jakoż to ostatnie nigdy może miejsca nie miało, bo sam troskliwy o dobro i honor swego duchowieństwa, czynił poprzednio wszystko co było w jego mocy, i co przepisuje ewangielia, aby naprowadzić na drogę błądzącego i przedwczesnćm donoszeniem, ani niezasmucać swej przełożonej władzy, ani dawać powodu do uporu, jaki osławienie błądzącego zwykło niekiedy w nim sprowadzać. Była to w Lerskim cnota wypływająca z ducha ewangelii, ale bynajmniej nie owoc własnej słabości lub wolnomyślności jakowej, cnota, powtarzam, będąca dopełnieniem nauki tego, który pierwszy dał nam przykład, jak litować się należy nad ułomnościami bliźniego. Rzecz dziwna, że ta sama słodycz charakteru, ta sama miłość i przywiązanie ku swym kolegom cechowały wszystkich trzech braci Lerskich, którzy w tymże czasie urząd dziekański sprawowali. Nie zdradził przez takowe pobłażanie śp. dziekan Lerski zaufanie swej władzy, bo ta przekonana o prawości jego, wiedziała, że nie nadużyje swego stanowiska aby podsycać złe; niezdradził i zaufania swych współbraci, bo nie mógł nieuznać każdy z nich, że gdy tenże wyczerpał wszelkie ewangeliczne sposoby w prowadzeniu ku poprawie swego współbrata, winien to był tak sumieniu jak i przełożonej zwierzchności, aby gdzie nie sięgała jego władza zażądał wyższej pomocy. Pomimo zatrudnień jako pasterz licznej parafii i dziekan rozległego dekanatu, nie zaniedbał śp. Lerski poświęcać się gorliwie naukom. Oddany po całych dniach posłudze parafii wraz z swym współpracownikiem, którego w ostatnich dopiero swego urzędowania latach stale utrzymywał, poświęcał szczczególniej godziny wieczorne czytaniu i pisaniu, i okazał czego dopiąć jest zdolna wytrwała pilność jeżeli niezbywa jej tylko na chęciach. Jak zaś sam miłował nauki, tak gorliwie wspierał i miłował tych, którzy im się w zawodzie duchownym poświęcali. Acz w podeszłym już był wieku w latach 1822 - 1826 zjeżdżał corocznie do Wrocławia na dzień 3 sierpnia i na inne uroczystości akademickie, aby się przysłuchać publicznym mowom professorów tamtejszej akademii i przekonać się o postępach uczniów teologii katolickiej, którzy tamże podówczas się kształcili. Trudno opisać jaką sprawiała mu radość każda wiadomość, gdy który z teologów polskich pozyskał w tym dniu nagrodę lub pochwałę publiczną. Wspierał on takowych chętnie i brał ich na ferye do swego domu. Zasługi, jakie w rozmaitych względach położy! śp. ks. Lerski w dotychczasowem stanowisku, spowodowały zmarłego arcybiskupa Wolickiego, że kiedy po nowem urządzeniu kapituł metropolitalnych gnieźnieńskiej i poznańskiej wskutek bulli "de salute animarum" chodziło o obsadzenie prebent kanonicznych, zwrócił uwagę swoją na tak zasłużonego w dyecezyi męża. Jak stale odmawiał dotąd zmarły Lerski przyjęcia jakich bądź tytułów i godności, tak o tyle koniecznem stało się dla niego to nowe powołanie, że nie widział innej ostateczności jak przyjąć je i uczynić ofiarę z siebie i z spokojności jaką cieszył się dotąd w swem położeniu. W r. zatem 1830 przeniósł się na kanonią do Gniezna; atoli unosząc znacznie osłabione już wiekiem i pracą ciało, pozostał on całą siłą i duszą przy swych owieczkach, i to było powodem, że nieoddawszy równocześnie zarządu swej ulubionej parafii parę jeszcze lat odwiedzał ją jako pasterz, nosząc jej słowa pociechy i chleb zbawienia. Jak bolesnem zaś było dla niego to ostateczne rozstanie się z swemi parafianami i współbraćmi dekanatu, tak pozostawił on u wszystkich czułą po sobie pamięć. Lubo wzmagający się odtąd defekt piersiowej puchliny, niedozwalał śp. Lerskiemu trudnić się długo pracą piśmienną, nie chciał on przecież być nie czynnym jako kanonik, właśnie jakby chciał okazać swym przykładem, jak bardzo i w swej starości brzydził się lenistwem i nie mógł pogodzić z sumieniem, aby jak mówi psalmista "pożywać chleb niezasłużony. " Wtem stanowisku przyjął urząd radzcy konsystorskiego i sprawował go pilnie dopókąd tylko dozwalały mu niknące coraz bardziej siły fizyczne. Jakoż nieprędzej prosił o uwolnienie, jak wtenczas dopiero, kiedy już spełzła wszelka nadzieja odzyskania dawniejszej mocy, kiedy zmrok dnia jego życia zapowiadał mu ostateczny schyłek. Stało się to w dniu 10. listopada 1841. w którym podał swą prośbę zmarłemu arcypasterzowi Marcinowi Dunin o swe od tychże obowiązków uwolnienie. Tylko niechętnie uległ rzeczony arcybiskup tej konieczności a uwalniając go od tego urzędu reskryptem z d. 24 listop. tegoż roku, oddał chlubne świadectwo jego zasługom. Kto tu miał sposobność zaznać Lerskiego ten poznał go tylko jako ostatnie promienie jasnego kiedyś światła, jako cień czynnego dawniej i nie zmordowanego ciągłą pracą życia. Wszakże co i wtenczas jeszcze pozostało, potrafiło mu zjednać miłość i szacunek u kollegów, a prawość jego serca otwartość, poświęcenie dla dobrej sprawy należały do rzędu przymiotów, na jakie ludzie podobnego wieku bywają już obojętnymi. W ostatnim względzie pominąć nie można pięknego przykładu, jaki dał z siebie kanonik Lerski, w sprawie śp. arcybiskupa Dunina. Wezwany aby uczynił pewne zeznanie, oświadczył, że to nie zgadza się z jego przekonaniem. Zagrożono mu środkami, jakie nastręcza przymus: Lerski nie stawia swej przełożonej władzy w konieczności spełnienia go i aby uniknąć widoku ciekawych na ten wypadek udaje się w godzinie rannej, opierając się na kiju (dla wsparcia osłabionej nogi) do więzienia. Był to dowód jak żył i jak nawet gotowym był cierpieć dla swych religijnych zasad, dla sprawy kościoła i swego naczelnika. Atoli zbliżała się już i chwila zapowiadająca mu krótki na tej ziemi pobyt. Każda zła pora czasu bliższe zapowiadała niebezpieczeństwo dla jego życia. Gotowy zawsze na śmierć, niezrażał się jej bliskością, a lubo przyjmował zaradzcze podawane przez lekarzy środki, więcej on przez ich użycie tym, którzy go otaczali niż sobie dogadzać pragnął. Przytomność umysłu nieodstępowała go i w pośród coraz częściej objawiającej cię słabości. Korzystając z niej i upatrzywszy sobie czas wolny, spisał rozrządzenie swej pozostałości czyli testament. W tem ostatniem swem piśmie wylał on ten sam sposób myślenia, jakim rządził się w całem życiu. "Bliskim już będąc końca dni życia mojego, pisze on tamże, postanowiłem uczynić ostatnie rozporządzenie mej woli." Uczyniwszy sukcesorką swoje jedyną swą siostrę i jej dzieci, i podzieliwszy swą szczupłą pozostałość pomiędzy tychże i sług swoich, a oraz przepisawszy skrupulatnie i z największym rozmysłem cały porządek pogrzebu, takie przy końcu czyni on tamże wyznanie: "Nie zostawiam żadnego w gotowiźnie majątku, nie zostawiam ani złota, ani srebra, niezostawiam ani landszaftów, ani żadnych papierów,- nie mam żadnych piśmiennych tranzakcyi, któreby moim sukcessorom obiecywać mogły jakowe przyszłych zysków nadzieje. Tego wszystkiego nie mam, bom o to w biegu życia ani nie zabiegał, ani miałem sposobność pozyskać. Było to wyznanie co do zbiorów doczesnych bardzo prawdziwe, bo stwierdzone całem życiem; ale dodać należy, że co mu zbywało istotnie od skromnych zawsze potrzeb, z tem umiał się dzielić z swym uboższym bliźnim a dzielić tak, że nie wiedziała prawica co lewica czyniła. Dalsze jego w tej ostatniej woli wyznanie jest krótką wskazówką zasad któremi się rządził, a które przyniosły mu spokojność sumienia i wewnętrzną swobodę, która sprawiała, że zawsze był dobrej myśli, wesoły i żartobliwy. Co się dotyczy jego stosunku względom swych krewnych, nie można czytać bez rozczulenia co tenże pisze w par.5 tegoż testamentu. "Siostrę moją, są jego słowa, serdecznie kochałem bom tylko miał jedne; miałem przywiązanie i do jej dzieci, bom w nich widział potomków mego rodu, potomków moich dobrych i ukochanych rodziców, którzy mizernym funduszem przy pracy własnych rąk swoich potrafili mojemu starszemu bratu dać edukacją, który z jej pożytków dopomógł im do dania i mnie ich drugiemu synowi edukacyi, przy której pomocy mogłem się utrzymać o własnym funduszu przez lat kilkanaście. Kochałem, mówię, dzieci siostry mojej i radbym był uczynić dla nich wszystko, ale położenie moje w biegu życia mojego nie odpowiadało moim dobrym chęciom. Niech przecież będzie za to boskiej Opatrzności chwała, że urodzonemu w ubóstwie nie udzielała więcej swoich darów tylko tyle, ile wymagały moje własne i konieczne potrzeby." Ten testament był pisany bardzo drżącą ręką i świadczy o wielkim już wtedy osłabieniu jego sił fizycznych. Jakoż ta słabość już tylko się powiększała. Na kilka przecież dni przed śmiercią zaczął się mieć na pozór nieco lepiej. Duszność, jaka go dawniej niepokoiła i niedozwalala mu używać spoczynku w łóżku, tak iż w krześle przepędzał bezsennie całe nocy, zmniejszała się tak, iż ci co go otaczali, poczęli utwierdzać się w nadziei, że przeżyje jeszcze wiosnę. Inaczej atoli zrządziła Opatrzność co włada życiem i śmiercią człowieka! W dniu 15- go marca r. z. opowiadał mu jeden z otaczających go ciągle przyjaciół o samobójstwie, którego się dopuścił pewien z dawniejszych jego znajomych. Lerski uczuł okropność tej zbrodni i całe nieszczęście pozostałej jego familii, a uczucie to było tak wielkiem, że właśnie wtenczas opadł ze sił, utracił mowę i pokazały się znaki wewnętrznego paraliżu. Przywołani lekarze uczynili co było można dla jego ratunku, ale wszystko było daremnem! Lerski nieprzemówił już więcej i po kilku godzinach oddał ducha swego Bogu. Ostatnią wolą zmarłego co do pogrzebu i rozporządzenia pozostałości, wykonał siostrzeniec jego sędzia Porawski najsumienniej. Z powszechnym żalem, nie tylko miejscowej kapituły i niższego duchowieństwa, ale i mieszkańców Gniezna przeniesiono zwłoki zmarłego do kościoła metropolitalnego w d. 17. marca, a nazajutrz po odprawionych wigiliach i mszy św. którą celebrował biskup sufiragan Brodziszewski, i po pięknej mowie mianej przez ks. kan. Walkowskiego, w której tenże w krótkich wyrazach skreślił zasługi zmarłego złożono je w sklepie grobowym kaplicy Kołuckich. Śmierć Lerskiego napełniła szczerym żalem wszystkich jego przyjaciół i znajomych, a mianowicie parafian w Dupinie, którzy i teraz czułem zawsze jeszcze pałali ku niemu przywiązaniem. Dotknęła ta strata i rodzinne zmarłego miasteczko Opalnicę, którego kościołowi darował Lerski na pamiątkę monstrancyą, cztery kapy, ośm ornatów, dwie alby i chorągiew. Pobożne te dary przechowają jego pamięć w tymże kościele w późne lata, ale to co zdziałał dla królestwa Chrystusowego na tej ziemi w zakresie swego życia, połączone świętem ogniwem wiary, nadziei i miłości, co przelał w umysły tych, którym przewodniczył jako kapłan Chrystusa i sługa jego na tej ziemi kościoła i co w nich sprawił w całym zakresie swych świętych powinności, pozostanie zawsze, i ufamy w Bogu, wyjedna mu koronę sprawiedliwości u tego, który i najmniejsze odpłaca zasługi i który podwójnym honorem przyrzekł ozdobić tych, którzy pracują w słowie i czynie.

W okresie swego życia napisał śp. Ks. Lerski: "Historyą Żydów i sąsiedzkich narodów." Jest to tłumaczenie z francuzkiego historyi, napisanej pierwotnie po angielsku przez Pana Prideaux, doktora w akademii oxfordzkiej. "Wiadomości o zyciu, pismach i reformacyi" dr. Lutra, Z autorów współczesnych i późniejszych "Zebrana, w III. częściach". Nadto pisał niektóre rozprawy jak np. o anabaptystach, o Handlu Żydów i t.p. Rękopisy te zostały w ręku siostrzeńca zmarłego Lerskiego, sędziego Porawskiego, wyjdą jak spodziewać się należy na widok publiczny, choćby też tylko w niejakiem skróceniu. Sam śp. Lerski oświadczał wielokrotnie życzenie, aby który z młodych teologów pisma jego przed drukiem przejrzał, i gdzieby uznał potrzebę sprostował, ile że mu częstokroć na potrzebnych źródłach hitorycznych zbywało, z którychby mógł pojedyńcze fakta należycie i gruntownie wyjaśnić. Styl Lerskiego w tych rękopisach jest czysto polski, nieskażony zwrotami cudzoziemszczyzny; bo chociaż posiadał znajomość języków francuzkiega i niemieckiego nie mówił nimi chyba w koniecznej potrzebie.