Ks. Kazimierz Sojka (1911 - 1995)

"Tuis enim fidelibus, Domine, vita mutatur, non tollitur: et dissoluta terrestris huius incolatus domo, aeterna in caelis habitatio comparatur" /(z prefacji o zmarłych)/
"Sit mors pro doctore, nam lectulus morientis - cathedra docentis". Pozwólmy się pouczyć tym prostym, a głębokim słowom św. Augustyna: "Niech śmierć będzie nam nauczycielem, albowiem łoże umierającego jest katedrą nauki". Samo życie człowieka - jak mówi św. Grzegorz Wielki - "est ąuaedam prolixitas mortis". Zbliżamy się ku śmierci jak po drodze pochyłej. Więc i każdy kapłan, zastępca Boga na ziemi i szafarz skarbów Jego miłosierdzia, który tak często, z obowiązku, przygotowuje i przysposabia (dysponuje) innych do tego wielkiego kroku, będzie go musiał sam kiedyś uczynić, i on - podobnie jak jego świeccy bracia i siostry - również przeżywać będzie swój ostatni dzień i chwile konania - śmierć. "Wielu było kapłanami, gdyż śmierć nie zezwalała im trwać przy życiu" - napisał autor Listu do Hebrajczyków. Choćby kapłan był niezastąpiony w pracy dla Kościoła, diecezji czy parafii, musi kiedyś umrzeć. Choćby był uczony, roztropny, doświadczony, nic go od śmierci nie zachowa. Cała jego praca, wszystkie jego zamierzenia, dążenia, pragnienia - wszystko to kiedyś naprawdę się skończy. Śmierć jest faktem niezaprzeczalnym - umiera każdy. "Morte morieris et non vives" (Iz 38,1). Dnia 30.09.1995 r. około godziny 11 zmarł ks. Kazimierz Sojka. Odszedł do wieczności - po nagrodę od Pana za wierną służbę w Chrystusowym Kościele - w 84. roku życia i 60. roku kapłaństwa. Archidiecezja gnieźnieńska poniosła dotkliwą stratę. W miesiącu czerwcu, krótko przed 60. rocznicą święceń kapłańskich, na plebanii św. Wawrzyńca, tak mówił o swoim życiu i pracy kapłańskiej: "Urodziłem się 20.XII. 1911 r. w Wągrowcu jako syn Stanisława i Stanisławy zd. Nowak. Było nas ośmioro: Franciszek - inżynier zieleni w Katowicach (twórca Cmentarza poległych pod Berlinem i Parku Narodowego w Chorzowie), Maria - felczer (szpital Inowrocław), Teofil - zmarł krótko po urodzeniu, Włodzimierz - porucznik IV PAL-u w Łodzi (w czasie kampanii wrześniowej w Sztabie Głównym w Warszawie) zginął w 1942 r. zgilotynowany w Poznaniu na ul. Młyńskiej, Stanisław - lekarz chirurg (Ordynator w Słupsku), Józef - ksiądz doktor obojga praw diecezji gorzowskiej i Zofia -magister historii. Po skończeniu szkoły podstawowej podjąłem naukę w gimnazjum gnieźnieńskim. Maturę złożyłem w 1930 r. i wstąpiłem do Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Rektorem był wówczas Bł. Michał Kozal. Dla mnie, jak i dla moich kolegów, był wzorem niedoścignionym. Przez cały czas życia seminaryjnego byłem jego sekretarzem w czasie wielkich wakacji. Po przejściu do Seminarium w Poznaniu, spotkałem rektora - Sługę Bożego Księdza Prałata Kazimierza Rolewskiego. Był to człowiek modlitwy i niestrudzonej pracy. Święcenia kapłańskie otrzymałem z rąk Księdza Arcybiskupa Walentego Dymka 15.06.1935 r. w Poznaniu. Po święceniach pracowałem w Inowrocławiu - w parafii Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, gdzie proboszczem był ks. Stanisław Kubski -wzorowy kapłan i duszpasterz. Z jego polecenia pracowałem w Sodalicjach Mariańskich i w więzieniu inowrocławskim. Potem prowadziłem Krucjatę Eucharystyczną, gdzie było ponad 1000 dzieci. Specjalną troską otoczyłem bezrobotnych, którzy mieszkali w ziemiankach na Błoniu. W tej pracy pomagał Prezydent miasta oraz pułkownik Mirzasulkiewicz (muzułmanin), którego ojciec uratował życie Piłsudskiemu pod Kijowem. Codziennie gromadzili się bezrobotni w świetlicy, gdzie odbywały się nabożeństwa oraz wykłady. Z polecenia ks. Kubskiego Prezydent miasta zaczął budować mieszkania dla bezrobotnych. Drugą placówkę objąłem w Gnieźnie w parafii Archikatedralnej, gdzie pełniłem obowiązki kantora i jako podkustoszy sprawowałem administrację parafii. Prowadziłem również Panie Miłosierdzia, które opiekowały się biednymi. Tu zastał mnie wybuch II wojny światowej. Po aresztowaniu księży - 26.08.1940 r. - udało mi się uniknąć transportu do Dachau i od tego czasu z polecenia Wikariusza Archidiecezji Gnieźnieńskiej - Ks. Prałata dr. Edwarda van Blericqa - rozpocząłem pracę w konspiracji najpierw w Gnieźnie, a od października tegoż roku, na terenie całej Archidiecezji. W 1942 r. wyłoniła się sprawa duszpasterstwa dla Polaków w Inowrocławiu, gdzie pracował ks. Paweł Mattausch jako duszpasterz z obywatalstwem niemieckim dla Niemców. Bezpośrednią przyczyną był zamierzony przyjazd Hitlera do Inowrocławia, gdzie urzędował Wikariusz Generalny. Sprawa była bardzo pilna. Ks. Blericq zaproponował któregoś z księży z Dachau, ale ze względu na natychmiastowe zajęcie się duszpasterstwem dla Polaków zaproponował mnie. Spotkanie z szefem "Gestapo" było ciekawe ze względu na to, że mnie poszukiwano. Byłem wtedy w Kcynii u sióstr i Ksiądz Wikariusz Generalny przysłał ks. Mattauscha z zapytaniem: "czy chcę się ujawnić?". Odpowiedź była krótka: "Si adhuc necessarius sum, non recuso laborem", "Jeżeli jestem potrzebny, nie wymawiam się od pracy". Wystarczyło to Księdzu Wikariuszowi Generalnemu, by sprawę moją przedstawić w "Gestapo" w Inowrocławiu. Ks. Blericq sądził, że chciano mnie aresztować. Jednakże szef "Gestapo" - Burda - dał słowo oficerskie, że po ujawnieniu nic mi się nie stanie. Po spotkaniu u ks. Mattauscha, w obecności księdza Wikariusza Generalnego, oświadczył, że duszpasterstwo dla Polaków przejmę od zaraz, z tym, że Msze św. będą tylko w niedziele między godziną 7.00 a 10.00. Nie wolno mi było opuszczać miasta Inowrocławia - miałem bowiem areszt domowy. Pracowałem więc pod codzienną kontrolą pracownika "Gestapo". Wolno mi było jedynie odwiedzać chorych w domach. Ks. Blericq wyjednał zezwolenie na odczytywanie lekcji i Ewangelii w języku polskim. Nakazano głoszenie kazań w języku niemieckim, na co ks. Blericq się nie zgodził. Zastosowaliśmy się do tych zarządzeń ze względu na dobro Polaków i rozpoczęła się praca w konspiracji. Wielką pomocą w pracy duszpasterskiej była Sodalicja Pań i Nauczycielek, o których "Gestapo" nie wiedziało. Raz w tygodniu odbywała się dla dzieci i młodzieży katechizacja - w środę o godz. 15.00. W czasie tej katechizacji zawsze był obecny pracownik "Gestapo". Z polecenia Ks. Blericqa, rozpoczęły się wyjazdy do chorych w terenie -głównie w północnej części Archidiecezji, po Bydgoszcz, Toruń, Skulsk i Włocławek. Gdy nie zdążyłem w jednym dniu przyjechać (rowerem naturalnie - bo na to miałem zezwolenie) - kontrolował mnie urzędnik "Gestapo". Ksiądz Wikariusz Generalny tłumaczył, że wyszedłem do chorego. Na prośbę Niemców - katolików z Parchania i Pierania - zezwolono mi na odprawianie jednej Mszy św. w niedziele. Do tych miejscowości dojeżdżałem rowerem za specjalną przepustką. Wiele było znaków Opatrzności Bożej w czasie tej pracy duszpasterskiej. Np. któregoś dnia z okolic Skulska przyjechało dwóch Polaków prosząc, bym jak najwcześniej przyjechał z Panem Jezusem i Olejami świętymi do chorego ojca i dziadka. Ponieważ na dwa tygodnie miałem już zaplanowanych chorych i staruszków w różnych okolicach, nie mogłem tego w tej chwili uczynić, ale przyrzekłem, że za dwa tygodnie przybędę. Kiedy to uczyniłem, podjechałem do wskazanego miejsca i zauważyłem dziadka otulonego w kożuch przy piecu, czekającego na udzielenie Sakramentu Chorych. Ze łzami w oczach wysłuchałem jego zwierzeń. Mówił bowiem z głęboką wiarą, że odprawił kilka pierwszych piątków miesiąca i był pewien, że Boże Serce go nie zawiedzie. Z rozrzewnieniem przyjął sakramenty i pożegnaliśmy się ze łzami w oczach. Pojechałem do innych chorych, a pod wieczór - wracając do Inowrocławia - wstąpiłem do dziadka, który cztery godziny wcześniej zmarł. Pomodliłem się i uderzył mnie uśmiech na jego twarzy. W związku z tym utwierdziłem się jeszcze więcej w nabożeństwie do Bożego Serca i z jeszcze większą wiarą powoływałem się na obietnice dane św. Małgorzacie Marii Alacoque dla czcicieli Bożego Serca. W 1944 r., kiedy załamał się front niemiecki na wschodzie, już mniej kontrolowano i mimo, że wyjeżdżałem poza Inowrocław, nie wyciągano żadnych konsekwencji. Gdy front armii rosyjskiej zbliżał się do Inowrocławia, zaplanowano wyniszczenie całej pozostałej na miejscu inteligencji. Po wstąpieniu armii rosyjskiej do Inowrocławia, który kilkakrotnie przechodził z rąk Niemców i Rosjan, rozpoczęły się represje względem Polaków. Trzeba było się wtedy ukrywać. Wielu wprawdzie zginęło, ale część inteligencji się uchowała. Rozpoczęło się ratowanie rodzin polskich. Gdy Niemcy opuścili Inowrocław - staraliśmy się utrzymać porządek, nieraz z wielkim narażeniem życia. Swoje szaleńcze działania rozpoczęło NKWD z planem wyniszczenia inteligencji polskiej, która się uratowała. Wtedy to stworzyliśmy "Policję", by pilnowała porządku. Ja również doznałem pomocy ze strony "Policji", która pilnowała plebanię. I kiedy, pewnego dnia, wyprowadzono mnie z plebanii z przyłożoną bronią do skroni, napotkał mnie patrol policyjny - i tak dzięki Opatrzności Bożej uratowano mi wtedy życie. Niestrudzenie wtedy, z chorym Ks. Blericqiem, pracowaliśmy w kościele. W tej pracy pomagał nam, ukrywający się wówczas prefekt szkół średnich inowrocławskich - ks. Czesław Gulczewski. W lutym 1945 r. Ksiądz Wikariusz Generalny wrócił do Gniezna, a ja nadal pozostałem w Inowrocławiu. Główny nacisk położyliśmy na młodzież organizując szkolnictwo w Inowrocławiu i okolicy. Zaopiekowaliśmy się też rannymi żołnierzami niemieckimi, których przy spotkaniu, żołnierze rosyjscy rozstrzeliwali na miejscu. Trzeba było ratować wielu rannych Niemców. Urządziliśmy szpital w piwnicach, a w Szpitalu Miejskim i jego oddziale chroniliśmy rannych wystawiając przy wejściu Polaków również rannych. Kiedy ks. Mattausch musiał się ukrywać przed Rosjanami, przekazał mi relikwie św. Wojciecha, nad którymi miał pieczę w czasie okupacji, chroniąc je w ołtarzu Św. Krzyża w kościele św. Mikołaja. Przez pewien czas, mimo rewizji ze strony NKWD, ukrywałem te relikwie, a następnie - kiedy nastąpiła odpowiednia chwila - zostały przewiezione do Gniezna i wręczone Ks. Blericqowi. Ja pracowałem nadal w Inowrocławiu jako duszpasterz początkowo sam. Oprócz pracy duszpasterskiej, w porozumieniu z Księdzem Wikariuszem Generalnym, podejmowałem pracę społeczną. Wiele wysiłku podejmowaliśmy opiekując się wszystkimi, którzy wracali do domów. Inowrocław był bowiem punktem tranzytowym, łączącym wschód z zachodem i północ z południem. Przy pomocy ludzi dobrej woli organizowaliśmy "Kuchnię", z której korzystało dziennie kilka tysięcy uchodźców. Z aprowizacją nie mieliśmy trudności, bo zabezpieczyliśmy wszystkie magazyny wojskowe, nadto wydatną pomoc otrzymywaliśmy z UNRY. W związku z tym - utworzyliśmy Komitet Opieki Społecznej dla miasta i okolicy. Za zgodą Wikariusza Generalnego -wybrano mnie przewodniczącym. Około roku pracowałem w tym Komitecie, zaopatrując miasto i okoliczne wsie głównie w żywność i odzież. Opieką otaczaliśmy więźniów, głównie ziemian okolicznych, których władze aresztowały. Kiedy wrócili księża z obozów koncentracyjnych, otrzymywali placówki. Był to 1945 rok. W październiku otrzymałem placówkę w Kruszwicy, gdzie pracowałem do 1949 roku. Następnie przejąłem duszpasterstwo w Kcynii, gdzie trzeba było ratować kościół poklasztorny, którego ściana zachodnia obsunęła się. Po dokonaniu tych prac, w porozumieniu z konserwatorem wojewódzkim, parafia przystąpiła do odnowienia kościoła. Ponieważ w parafii było wiele sierot i "półsierot" (około 100) - z śp. moją matką i siostrą Zofią karmiliśmy sieroty dając raz dziennie posiłek. W 1968 roku zostałem przeniesiony do Bydgoszczy (parafia Św. Trójcy) jako proboszcz. Ponieważ parafia była bardzo duża i rozległa, rozpoczęliśmy dokonywać podziału. Tak powstało np. osiedle "Błonie". Napotykaliśmy bardzo wielkie trudności ze strony władz wojewódzkich, jednakże udało nam się pokonać te trudności koncentrując prace duszpasterskie przy kaplicy cmentarnej. Władze nie zgodziły się na utworzenie parafii. Jednakże przy pomocy wikariuszy, z Ks. Henrykiem Berką na czele, udało się nam duszpastersko rozwiązać wszystkie trudności. Z tego powodu bardzo wiele wycierpiałem ze strony władz. Po niekończących się badaniach byłem zupełnie wyczerpany, co zauważył Ks. Prymas Tysiąclecia Kardynał Stefan Wyszyński. Groziło mi wtedy uwięzienie za nielegalne gromadzenie materiału i wybudowanie "grobowca", w którym odbywały się nabożeństwa i gromadziły się dzieci na katechizacji. W 1972 r. zostałem przeniesiony do Gniezna - parafia Św. Trójcy, gdzie pracowałem do 1989 roku. Obecnie jestem na emeryturze w parafii św. Wawrzyńca, gdzie w miarę sił posługuję, nadto służę pomocą w konfesjonale w Bazylice Prymasowskiej. Z mojego roku zostało nas - czterech księży: - ks. Hieronim Lewandowski w Poznaniu (Kanonik Kapituły Katedralnej) - ks. Edmund Matz (Kapelan J., Św., rezydent Nakle n/Notecią). - ks. Józef Batkowski (Prałat w diecezji toruńskiej) i ja!". 15.04.1995 r. ks. Kazimierz Sojka przeżywał 60. Rocznicę święceń kapłańskich. Uroczystą Mszę św. dziękczynną sprawował w Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Okolicznościowe słowo Boże wygłosił ks. Józef Szerment - proboszcz z Niechanowa. Liczna obecność wiernych, modlitwy zanoszone do Boga w intencji Dostojnego Jubilata oraz składane życzenia były wyrazem wdzięczności za to, co uczynił dla dobra Rodziny Parafialnej, św. Wawrzyńca i całej Archidiecezji. Nikt z obecnych na tej uroczystości nie przypuszczał, że Jubilat będzie żył jeszcze tylko 107 dni. Trudno jest więc nam wszystkim pogodzić się ze świadomością, że tego Kapłana nie ma już wśród nas, że przestało bić jego dobre serce i zamknęły się oczy o wyrazie i blasku wejrzenia dziecka, że w łańcuchu Chrystusowego kapłaństwa pękło ogniwo, przez które tak obficie i hojnie przepływał strumień Miłosierdzia i łaski Bożej do serc ludzkich. Zasadą życia Ks. Kazimierza było kapłaństwo, do którego czuł się powołany i ono określało jego sposób myślenia i postępowania. Zewnętrznym tego znakiem była sutanna, z którą się nie rozstawał. Wierni - po dziś dzień - wspominają Ks. Kazimierza Sojkę jako kapłana bardzo żywotnego, ciągle przebywającego w kościele, w konfesjonale, przy ołtarzu lub idącego ulicami miasta do Katedry, by spowiadać. Kapłan ten pełnił posługę jednania ludzi z Bogiem już od wczesnych godzin rannych i zawsze miał dużo penitentów. Wśród nich można było zauważyć kleryków, kapłanów, siostry zakonne i ludzi świeckich. W dniu jego śmierci, dwóch kapłanów chciało się jeszcze u niego spowiadać, ale to już było niemożliwe ze względu na ogromne osłabienie. Ks. Kazimierz w konfesjonale był zawsze skupiony, rozmodlony, a każdemu spowiadającemu się starał się przekazać konkretną radę do prowadzenia w przyszłości lepszego życia. Spowiadając potępiał zło, ale nie grzesznika. Był konsekwentny w myśl zasady, że "zło trzeba zawsze nazywać złem". Penitentów zachęcał do pielęgnowania w codziennym życiu nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa, Niepokalanego Serca Maryi, Miłosierdzia Bożego i dusz w czyścu cierpiących. Modlitwą i ofiarą wspierał powołanych do służby Bożej. Alumnom przekazał niejedną swoją sutannę i bardzo dużo książek i czasopism. Nie było dnia, w którym nie modliłby się w intencji Ojczyzny. Sprawy Polski były mu szczególnie drogie zwłaszcza, że w przeszłości danym mu było dla "świętej miłości, kochanej Ojczyzny" cierpieć i pracować. Ile razy mógł, to intonował i z ludem śpiewał: "Boże, coś Polskę", "My chcemy Boga, "Święty Boże", "Dzięki, o Panie", "Gdzie miłość wzajemna i dobroć", "Niechaj z nami będzie Pan". Ks. Kazimierz o tym, co zdziałał w przeszłości, wspominał z ogromną pokorą i wdzięcznością, że Pan Bóg pozwolił mu czynić dobrze tak jednostkom, jak i większej grupie ludzi. Nigdy nie wywyższał się i nie chełpił się z powodu otrzymanych godności: dziekana, Tajnego Szambelana Jego Świątobliwości i Kanonika honorowego Kapituły Prymasowskiej w Gnieźnie. W całej jego osobowości uderzała wielka prostota w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu, prostota, którą emanują ludzie zakotwiczeni w Bogu, w którym nie ma żadnej złożoności, i który jest Nieskończenie Prosty. Przytoczone dotąd fakty - chyba dobitnie świadczą, że Ks. Prałat nie miał "prywatnego życia", gdyż zawsze był zatroskany o chwałę Bożą i zbawienie ludzi, w myśl słów Apostoła Narodów: "Dla mnie żyć to Chrystus" (Flp 1,21). Trzeba przyznać, że Ks. Prałat - owszem - kochał swoją rodzinę (najbliżsi odwiedzali go, siadali z nim do stołu, rozmawiali o przeróżnych sprawach i problemach), ale gdy trzeba było - wystarczył tylko dzwonek, lub pukanie do drzwi - a już zostawiał wszystkich i szedł, by służyć swoją obecnością, radą i pomocą osobom przybywającym, w których zawsze starał się dostrzegać "potrzebującego" Chrystusa. Ks. Prałat szczególną opieką otaczał ludzi chorych. Do chorego szedł na każde wezwanie, a obłożnie chorych i starszych regularnie odwiedzał świadcząc im posługę sakramentalną. Przez długie lata był diecezjalnym duszpasterzem chorych. Uczestniczył w Ogólnopolskich konferencjach Duszpasterstwa Chorych i do Kurii Metropolitalnej przekazywał bardzo szczegółowe sprawozdania. Będąc proboszczem, prenumerował czasopismo zatytułowane "Duszpasterstwo Chorych" i przekazywał je przy okazji nawiedzania chorych zwłaszcza w I piątki, czy I soboty miesiąca. Ks. Prałat nie zabiegał o sprawy materialne. Nie myślał o sobie, nie zabiegał o osobiste wygody ani o luksusowe mieszkanie na czas emerytury. Plebanię miał bardzo skromną. Własne potrzeby redukował do minimum, by móc wspomagać innych. Dnia 01.07.1989 r., po 17 latach duszpasterzowania w Farze Gnieźnieńskiej, Ks. Prałat został przeniesiony w stan spoczynku. Zamieszkał w Domu Katolickim parafii św. Wawrzyńca, gdzie z ogromnym poświęceniem - przez cały czas emerytury - wspomagał miejscowych duszpasterzy, a nawet udawał się z posługą kapłańską do innych parafii. Zasłabł w niedzielę (24.IX.), po Mszy Św., którą sprawował o godz. 8.00. Domownicy, lekarz i pielęgniarka otoczyli go troskliwą opieką, a wierni ciągle modlili się o jego powrót do zdrowia. Od poniedziałku do czwartku kapłani zanosili mu Komunię Św., którą przyjmował z wielką wiarą i miłością. W piątek i sobotę o godz. 8.30 - w swoim mieszkaniu - razem z proboszczem koncelebrował Mszę św. Czynił to już z wielkim trudem, ale i ogromną wdzięcznością. Przez cały czas choroby ciągle modlił się na różańcu. W sobotę - 30.IX. - po godz. 10.0, Ks. Prałata odwiedził Ksiądz Arcybiskup Henryk Józef Muszyński wraz ze swoim kapelanem ks. dr Bogdanem Czyżewskim. W rozmowie z Ks. Prałatem, Ksiądz Arcybiskup, w serdecznych słowach, dziękował mu za całokształt jego kapłańskiej pracy, a zwłaszcza za posługę w konfesjonale w Bazylice Prymasowskiej. Żegnając się z nim, odmówił krótką modlitwę, udzielił błogosławieństwa, ucałował dłoń Ks. Prałata, a Ks. Prałat wypowiadając słowa: "Bóg zapłać" ucałował biskupi pierścień. Ostatnie godziny życia Ks. Prałata stanowiły dla obecnych przy nim swoistą lekcję umierania. Zasnął w Panu bardzo spokojnie, całkowicie pogodzony z Jego Świętą Wolą. Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się w kościele św. Wawrzyńca we wtorek - 3.X. - o godz. 16.00. Mszy św. koncelebrowanej przez wielu kapłanów przewodniczył Ksiądz Biskup Jan Czerniak, a słowo Boże wygłosił Ks. Prałat Heliodor Grabias z Wągrowca - pierwszy wikariusz - współpracownik Ks. Prałata. Kaznodzieja nakreślił sylwetkę duchową Zmarłego Kapłana, akcentując jego pobożność, pokorę, miłość i bezgraniczne oddanie Kościołowi. Nazajutrz - 4.X. - o godz. 10.30, również w kościele św. Wawrzyńca, Mszę św. pogrzebową sprawował Ksiądz Arcybiskup Metropolita Gnieźnieński w koncelebrze z Księdzem Biskupem Bogdanem Wojtusiem i 60 kapłanami. Słowo Boże wygłosił Ksiądz Biskup Wojtuś. Ukazał w nim "curriculum vitae" Ks. Prałata, odwołał się do niektórych myśli Ojca Świętego Jana Pawła II zawartych w Jego Adhortacji apostolskiej "Pastores dabo vobis", a za soborowym Dekretem o posłudze i życiu kapłanów - przypomniał zebranym, że "spośród zalet, których najbardziej domaga się posługiwanie prezbiterów, wymienić należy to usposobienie ducha, dzięki któremu są zawsze gotowi szukać nie swojej woli, ale woli Tego, który ich posłał". Pod koniec Mszy św. do wszystkich uczestniczących w żałobnej liturgii, kilka słów wdzięczności skierował proboszcz parafii św. Wawrzyńca. Powiedział między innymi: "Bóg widzi śmierć inaczej niż my. My widzimy ją jako ciemny mur, Bóg - jako bramę. Śmierć jest pocałunkiem Boga, wielką Komunią człowieka z Panem Bogiem, a swoich przyjaciół Bóg nie traci z oczu. Nasz umiłowany i tak bardzo przez nas kochany Ks. Prałat był i nadal jest - w co głęboko wierzymy - przyjacielem Boga; był i jest - o czym jesteśmy naprawdę przekonani - przyjacielem człowieka; był i jest - bez cienia wątpliwości z naszej strony - naszym przyjacielem. Ks. Prałat swoim słowem i przykładem zawsze dawał świadectwo, że kapłan żyje po to, aby Boga odtworzyć w człowieku. I dlatego przez całe kapłańskie życie z wielkim wysiłkiem - zwłaszcza w konfesjonale - rzeźbił obraz Boga w twardych skałach dusz ludzkich na horyzoncie parafii, w których decyzją Biskupa Ordynariusza (w czym zawsze widział wolę Bożą) przypadło mu pracować. Czynił to do końca swojego życia. I za to my wszyscy jesteśmy ogromnie wdzięczni. Doświadczenie poucza nas, że zwykle pięknie umierają ci, którzy pięknie - jak Ks. Prałat - żyli, bo tylko z czystym sumieniem można pięknie umierać. Związek między kształtem życia i kształtem śmierci jest i powinien być bardzo głęboki. Słusznie więc modlił się kiedyś poeta R.M. Rilke: "Każdemu daj śmierć jego własną, Panie, daj umieranie, co wynika z życia, gdzie miał swą miłość, cel i biedowanie". Znając życie doczesne Ks. Prałata i ogrom Bożego Miłosierdzia żywimy nadzieję, że dostąpił on łaski wiecznej szczęśliwości. Wspieramy go naszą modlitwą. I choć chcielibyśmy dziś naszemu Ks. Prałatowi jeszcze coś powiedzieć na pożegnanie, lepiej będzie zamilknąć i wsłuchać się w to, co on miałby nam dziś do powiedzenia. Warto przypomnieć sobie - dla jakich wartości żył i dla jakich umierał, "gdzie miał swą miłość, cel i biedowanie". Musimy zrobić wszystko, aby żadna z tych wartości nie przepadła. Duchowe dziedzictwo jego życia trzeba nam podjąć i rozwinąć. Jest to może jedyny sposób na spłacenie długu wdzięczności wobec naszego Ks. Prałata, który przez śmierć nie został zabrany, lecz na nowo jest z nami, aby mógł być jeszcze bardziej. On żyje. To my umieramy. Odejdziemy z tego pogrzebu spokojni o niego, ale bardziej niespokojni o nas samych. Najczcigodniejszemu Księdzu Arcybiskupowi Metropolicie i Księdzu Biskupowi Seniorowi za przewodniczenie, Księdzu Biskupowi Bogdanowi Wojtusiowi i Ks. Prałatowi Heliodorowi Grabiasowi za słowo Boże, Księdzu Biskupowi Teofilowi Wilskiemu z Kalisza za duchową łączność, Braciom Kapłanom, Alumnom, Siostrom Zakonnym, Rodzinie, Pracownikom kościoła i cmentarza, Zespołom parafialnym, Służbie Zdrowia, Delegacjom, Znajomym, Przyjaciołom, Parafianom i w ogóle wszystkim - za udział w pogrzebie, modlitwy, kwiaty i wieńce oraz za zamówione intencje mszalne o wieczną szczęśliwość dla śp. Ks. Prałata Kanonika Kazimierza Sojki - składam serdeczne "Bóg zapłać!", a za okazaną życzliwość odwzajemniamy się modlitwą". Po wystąpieniu proboszcza przemówił Główny Celebrans - Ksiądz Arcybiskup Metropolita. W serdecznych słowach, jeszcze raz, dziękował On zmarłemu Ks. Prałatowi za jego postawę kapłańską pełną dostojeństwa i życzliwości, za jego pokorę i cichość ("mówił wtedy, gdy był pytany"), za jego dziecięcą wiarę, miłość i bezgraniczne oddanie Bogu i ludziom, a zwłaszcza za umiłowanie konfesjonału ("mogłem być spokojny o dopilnowanie dyżuru spowiedniczego w Katedrze"). Przypomniał też słowa poety Norwida, że "najpiękniej umiera gałąź - łamiąc się pod ciężarem owoców". Owoce pracy Ks. Prałata już są i będą w przyszłości. Po przemówieniu Księdza Arcybiskupa rozpoczęło się nabożeństwo pożegnania i wyprowadzenie zwłok z kościoła na Cmentarz św. Piotra. Kondukt pogrzebowy ulicami miasta prowadził proboszcz parafii św. Wawrzyńca. Śpiewem i modlitwą kierowali księża klerycy. W kondukcie szło ponad 100 kapłanów, wielu kleryków, siostry zakonne z kilku Zgromadzeń, wiele delegacji z parafii, w których duszpasterzował Ks. Prałat, rodzina i ogromna rzesza wiernych. Ceremonii nad grobem przewodniczył Ksiądz Biskup Jan Czerniak. Przed złożeniem ciała do grobu przemówił jeszcze przedstawiciel delegacji parafii Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny z Inowrocławia dziękując zmarłemu Ks. Prałatowi za to, że był kapłanem według Serca Bożego, że w czasach szczególnie trudnych potrafił niejedną noc spędzić w zamkniętym kościele, by trwać w głębokiej adoracji przed Najświętszym Sakramentem, skąd czerpał siły dla posługiwania Bogu i ludziom, że był ojcem nieraz wymagającym, ale i opiekuńczym - pełnym dobroci. Śpiew pieśni: "Witaj Królowo" i "Dobry Jezu, a nasz Panie" zakończył obrzędy pogrzebowe. Ksiądz Prałat spoczął w grobie swojego brata śp. Ks. Józefa, w pobliżu mogiły rodziców i rodzeństwa. W dniu pogrzebu, na adres proboszcza parafii św. Wawrzyńca, nadszedł telegram następującej treści: "Przesyłam wyrazy modlitewnej łączności w modłach pogrzebowych za śp. Prałata Kazimierza Sojki. Znałem Go dobrze. Był dla mnie wzorem gorliwości i oddania Kościołowi. Polecam dusze śp. Zmarłego i Jego brata Ks. Józefa Miłosierdziu Bożemu. Arcybiskup Marian Przykucki, Metropolita Szczecińsko-Kamieński".
"Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!" (Hi 1,20). "Zgasły oczy, co w Hostię tylekroć patrzyły, Zamilkły usta, co chwałę Bożą ogłaszały, Zdrętwiały nogi, co się dla Boga trudziły I ręce, co łask tyle bliźnim rozdawały! Nawet to serce, które miłością gorzało Tak wielką, że pragnęło świat nią zająć cały, Spoczywa nieruchomo, już bić zaprzestało, Już wszelkie ślady życia z ciała uleciały! Lecz duch kapłański nie zgasł przez ciała skonanie, Wyzwolon z więzów ziemskich stanął na sąd Boga znalazłszy u swego Zbawcy zmiłowanie, Tam poszedł, kędy wieczność czeka na nas błoga. Dobrzeć mój wierny sługo! - rzekł Pan miłościwie - Iżeś był w małem wiernym, będziesz panem wiela, Kto umrze w łasce mojej, ten na wieki żywię, Wnijdź w krainę wiecznego szczęścia i wesela!" (X.M. Jeż, Na śmierć kapłana). Kapłan "tym prędzej od własnych win zostanie rozgrzeszony, im więcej dusz ludzkich przez jego życie i działanie zostało uwolnionych od więzów grzechowych" (św. Grzegorz). MISERICORDIAS DOMINI IN AETERNUM CANTABIT. /ks. Jan Szrejter/