Ks. Marceli Kowalski (1870 - 1932)
Urodził się w Ostrzeszowie w roku 1870. Po ukończeniu szkoły powszechnej pracował przez pewien czas w tamtejszym magistracie. Czując powołanie do służby Bożej, sam się przygotował do studiów gimnazjalnych i mając lat 23, złożył w Krotoszynie egzamin do wyższej sekundy. Po wyświęceniu w roku 1899 powołała go Władza Duchowna na wikariat do Inowrocławia, a w 1903 roku na wikariat do Trzemeszna, powierzając mu zarazem udzielanie nauki religii w gimnazjum trzemeszeńskim. Kochał młodzież całym sercem. Był dla niej nie tylko nauczycielem, lecz przyjacielem i najtroskliwszym opiekunem, a uczniowie odwzajemniali mu się, okazując mu cześć i miłość nawet w latach, gdy już mury gimnazjalne dawno byli opuścili. Był pedagogiem zamiłowanym. Przez szereg lat prowadził u siebie szkołę, w której sam uczył wszystkich przedmiotów we wszystkich klasach gimnazjalnych. A gdy w roku 1919 profesorowie niemieccy opuścili uczelnię trzemeszeńską, przejął około 30 lekcji tygodniowo w gimnazjum i umożliwił prowadzenie zakładu bez przerwy w nauce. W roku 1914 objął probostwo trzemeszeńskie, na którym stał się godnym następcą dawnych opatów. Zaraz rozpoczął swą pamiętną, wszechstronną działalność. Są to czasy wielkiej wojny, czasy nieszczęść, smutku, biedy. On spieszy wszędzie ze słowem pociechy, mianowicie, gdy nadchodzą straszne wieści "o śmierci męża, ojca, syna". Ówcześni wojacy z wdzięcznością wspominali piękne listy, które od niego odbierali i słowa pełne miłości, którymi ich żegnał przed wyjazdem na pola bitew. Nie zapomną zapewne nigdy biedni parafii trzemeszeńskiej swego dobrodzieja, nie zapomną hojnych darów na gwiazdkę i na wielkanoc (?). Nikt nigdy nie odszedł od drzwi opackich bez jałmużny, bez pokrzepienia, bez pomocy. Dla biednych miał zawsze i dobre słowo, hojną i zawsze otwartą rękę. Podejmował częstokroć dalsze podróże, ażeby pośredniczyć w załatwianiu kłopotliwych spraw parafian. Nie zaginie u parafian jego pamięć. (?) Jakże się mocno wypowiadała jego dusza na ambonie, w konfesjonale, przy ołtarzu! Charakterystyczna jego postać - zawsze żywa i żwawo uwijająca się po kościele na zawsze jest wprost niezapomniana. Nie zapomną go zapewne nigdy ci wszyscy, którzy doznali pociechy jego słów, gdy na pięknym cmentarzu trzemeszeńskim chowali swych najbliższych. Proboszcz nie umiał chować bez powiedzenia kilku ciepłych słów tak o zmarłym, jak i pozostałej rodzinie. Sam zaś stanowczo zabronił wszelkiej przemowy na swoim pogrzebie. Ks. Marceli, Prałat słynął ze swej gościnności. Kto przekroczył jego progi, nie opuścił ich bez bardzo serdecznego ugoszczenia. Przy stole były zawsze dwa nakrycia dla niespodziewanych gości. A gdy nadarzały się nadzwyczajne okoliczności, wtedy ks. Kowalski i w kościele i w domu występował prawdziwie po "opacku". W takich chwilach serce jego rosło, ściany domu się rozszerzały. Nierzadko komnaty jego gościły ponad setkę gości. Do takich chwil należały pogrzeby pierwszych poległych powstańców, nabożeństwo w setną rocznicę śmierci rodaka trzemeszeńskiego Jana Kilińskiego, wizytacja kanoniczna ks. Biskupa Kloskiego w roku 1918, a w roku 1929 J. Eksc. Ks. Biskupa Laubitza, otwarcie alumnatu i inne. Najwspanialej wystąpił ks. Kowalski z okazji ingresu J.E. Ks. Arcybiskupa Hlonda, który udając się do Gniezna, wstąpił do Trzemeszna i katedry trzemeszeńskiej. Za wielki zaszczyt uważał dla miasta, dla parafii i siebie, że Nowy Prymas Polski pierwsze swe kroki skierował do kościoła trzemeszeńskiego i pierwszy postój miał na probostwie trzemeszeńskim. Dlatego z takim namaszczeniem witał Go w swej świątyni i z taką serdecznością podejmował na probostwie. Jedną z najpiękniejszych chwil przeżywał ks. Marceli Kowalski, gdy w 1919 r. z okazji pierwszej konferencji Episkopatu Polskiego w Gnieźnie, przybył do Trzemeszna wraz z kilku księżmi Biskupami ówczesny Nuncjusz papieski, ks. Arcybiskup Achilles Ratti. Ks. Marceli zdołał w dwóch godzinach postawić całe miasto na nogi. W uroczystym pochodzie wprowadził Ich Ekscelencje do kościoła, powitał ks. Nuncjusza wspaniałą przemową w języku łacińskim, a potem podejmował ich na probostwie. Całe życie był dumny, że obecnego Ojca świętego u siebie gościł. Na wieczną tego pamiątkę umieścił w jadalni probostwa marmurową tablicę, którą poświęcił J. E. Ks. Prymas Hlond z okazji wspomnianego przybycia do Trzemeszna. Kapłani dekanatu trzemeszeńskiego nie zapomną nigdy tej serdeczności i życzliwości, jaką im okazywał na każdym kroku ich Dziekan. Przy ołtarzu często będą pamiętali o jego zacnej duszy. Źrenicą oka ks. Szambelana Kowalskiego była wspaniała świątynia opacka. Wiele położył starań, ażeby ją znowu przyodziać w godną szatę. Prace były już rozpoczęte, i już ks. Prałat widział swą ukochaną "katedrę" w całej okazałości i krasie, gdy w związku z przesileniem finansowym dla braku środków musiano przerwać rozpoczęte roboty. Pracował, dopóki nie wyczerpał sił. Jeszcze krótko przed ostatnią chorobą wygłosił kazania na trzech prymicjach. W poniedziałek 27 czerwca 1932 siły go zupełnie opuściły. Musiano go odprowadzić od ołtarza. Nie pomogły ani troskliwe zabiegi lekarskie ani opieka siostry i rodziny. Nie pomógł też pobyt w szpitalu SS. Elżbietanek w Poznaniu. Dnia 9 sierpnia 1932 zdany na wolę Bożą, pogodny i przytomny zakończył swe życie doczesne. J. Eksc. ks. Biskup Laubitz, dawniejszy jego proboszcz, wyprowadził jego zwłoki w otoczeniu 30 kapłanów w Poznaniu za miasto, skąd przewiezione zostały do Ostrzeszowa. Tam stosownie do jego życzenia zostały złożone w grobowcu rodzinnym.