Ks. Teofil Śmitkowski (1818 - 1877)

I znów pochowaliśmy kapłana, nowa szczerba powstała w społeczeństwie naszym i nie wiadomo kiedy się zapełni. Wczoraj złożyliśmy do grobu familijnego w Siedlimowie, w dekanacie żnińskim, ks. Teofila Śmitkowskiego, proboszcza wójcińskiego. Ks. Teofil Śmitkowski urodził się w Zaniemyślu z ojca Ignacego i Teofili z Duninów Śmitkowskich roku 1818 . Był stryjecznym bratem niedawno zgasłego w Poznaniu majora Śmitkowskiego i zmarłego dziekana Jutrosińskiego tegoż nazwiska. Do szkół chodził w Poznaniu, następnie przeszedł do Włocławka do seminarium duchownego, gdzie w roku 1842 odebrał z rąk Biskupa Tomaszewskiego święcenia kapłańskie. Pierwsze lata kapłaństwa przepędził jako wikariusz w Zagórowie niedaleko Lędu. Następnie przeszedł do diecezji poznańskiej. Przez kilka lat był kapelanem przy kaplicy P. Jezusa przy Żydowskiej ulicy w Poznania, a następnie odebrał zarząd probostwa w Solcu. Tutaj szczególniej zajmował się szkołami i w pasterstwie swoim gorliwie się starał o zaprowadzenie Bractwa Wstrzemięźliwości. W roku 1854 powierzył mu ks. Arcybiskup Przyłuski zarząd nad dwoma parafiami: Wójcinem i Siedlimowem, które przez 9 lat administrował, mając facultatem binandi. Po obsadzeniu Siedlimowa osobnym proboszczem, był do zgonu plebanem w Wójcinie. W roku 1866 zapadł ks. Śmitkowski na cholerę, z której się wyleczył, ale popadł w ciężką a długo trwałą chorobę, która go do łoża i krzesła przykuła. Szukał poratowania zdrowia u wód zagranicznych i u Sióstr Miłosierdzia w Poznaniu się leczył, ale bez skutku. Przez całe 11 lat znosił z Jobową cierpliwością swoje cierpienia. Umysł jego był zawsze przytomny, zajmował się wszystkim, co się działo w kościele i narodzie, słuchał spowiedzi św. w swoim pomieszkaniu, książki prowadził, tylko nie mógł chodzić. Chociaż cierpiący, był jednak pasterzem dobrym, parafia wiedziała, że ma prawowitego pasterza, a pomoc ks. wikariusza zastępowała im pracę proboszcza. Ks. Śmitkowski odznaczał się w całym życiu prawością charakteru, był gorliwym kapłanem i dobrym synem Ojczyzny, bardzo bolał nad obecnym spustoszeniem walki kulturnej, zawsze dawał dowody wierności Kościołowi i przywiązania do swojego Arcypasterza. Pomimo choroby jego, odjęto mu ze strony rządu abluicję za drzewo i inne kompetencje za to, że nie chciał się pisać na nowy porządek rzeczy. Parafia wójcińska miała wówczas za wikariusza ks. Kazimierza Kłysza, który we wszystkim ks. proboszcza zastępował. W dzień pogrzebu przybył z wyższego rozkazu komisarz obwodowy ze Strzelna p. Wojdich i zabrał książki i pieczęć kościelną. Dozór kościoła uległ temu, lecz założył protest, twierdząc, że mają prawowitego kapłana w osobie ks. Kłysza, który obowiązki za proboszcza wypełniał. Nadto miał p. komisarz wziąć księdza Kłysza do protokółu co do jego obocnego stanowiska w Wójcinie, oraz i zasuspendować go w czynnościach jego kapłańskich, jakoby ze śmiercią ks. proboszcza ekspirowała jego władza duchowna. Powtarza się więc tutaj to, co się w innych dzieje parafiach osieroconych z wikariuszami. Ks. Kłysz ma się tak samo jak ks. Maj w Goniembicach starać o wydanie książek kościelnych. Parafia wójcińska jest na samej granicy do Inowrocławia, gdzie p. landrat mieszka i dokąd książki zabrano, jest pięć mil drogi, jaka to niewygoda dla biednego ludu, potrzebującego świadectw kościelnych. Eksportacja zwłok odbyła się w poniedziałek wieczór z Wójcina do Siedlimowa. Ks. Śmitkowski pochował tamże swoich rodziców i chciał obok nich spoczywać, tym więcej, że przy tym kościele równocześnie pracował. Na eksportacji było tylko 5 księży, mowę pogrzebową wygłosił ks. Sieg z Orchowa. Na drugi dzień zjechało się księży 16 i dużo ludu nawet z za kordonu. Ks. Kałędkiewicz z Wenecji przemówił do parafian w kościele, a miejscowy ks. Kamieński pożegnał jeszcze pozostałych nad grobem. /Ks. Kazimierz Kłysz, wikariusz w Wójcinie/