Nikodem Trojanowski (1898 - 1996)
"Moje wspomnienia"
Religia
Przed I wojną światową Polacy pod zaborem pruskim mocno byli przywiązani do wiary przodków i otwarcie wyznawali przekonania rzymsko - katolickie. Nie znano, aby ktoś w niedzielę albo inne dni świąteczne zarobkował lub w swoim gospodarstwie rolnym pracował. Natomiast w Niemczech już wiele lat przed wybuchem wojny światowej niedziela nie miała uroczystego charakteru. Pracowały zakłady przemysłowe, a nawet i w rolnictwie wykonywanie roboty w polu podczas dni świątecznych było zjawiskiem dość częstym. W miastach w niedzielne przedpołudnie kobiety prały, porządkowały domy, a po południu, czy pod wieczór całe rodziny szły do restauracji, aby przy kuflu piwa spędzić resztę niedzieli i porozmawiać w swoim towarzystwie. To nieuszanowanie niedzieli i świąt mamy dzisiaj my niejako z importu z sąsiednich państw. Pracuje się niekiedy w niedzielę, choć nie jest to konieczne, wprowadzono wolne soboty (zwyczaj żydowski), a niedzielę niejednokrotnie uważa się za dzień zwykły. Dawniej nie znano, aby ktoś bez ważnej przyczyny nie uczestniczył w niedzielnym nabożeństwie. W domu każdy odmawiał ranny i wieczorny pacierz, w wielu rodzinach odmawiano go wspólnie wieczorem. Również w maju odprawiano nabożeństwa majowe, a w październiku różaniec, któremu przewodniczyła matka lub jedno ze starszych dzieci. W mojej rodzinie w czasie adwentu, Bożego Narodzenia i Wielkiego Postu w każdą sobotę wieczorem i w niedzielę rano śpiewano kilka pieśni religijnych stosownych do danego okresu. Moja matka prawie codziennie rano przy sprzątaniu, ścieleniu łóżek śpiewała: "Kiedy ranne wstają zorze". Post był ściśle przestrzegany w każdy piątek, a w okresie Wielkiego Postu tj. od Środy Popielcowej aż do Wielkanocy przez cały ten czas wstrzymywano się od pokarmów mięsnych. Miało to podwójne znaczenie. Wynikało z nakazu religijnego oraz przynależności do wspólnoty narodowej. Jeżeli się ktoś wyłamał z tej tradycji uważano go za Niemca, bo oni nie pościli. Nadmieniam, że w tamtych czasach łatwo było przestrzegać post, bo postne artykuły jak śledzie, ryby, sery, suszone owoce można było wszędzie kupić w każdej ilości bez ograniczenia. Najważniejszą jednak sprawą była wewnętrzna potrzeba dostosowania się do nakazu. W czasie I wojny światowej Wielki Post skracano do trzech dni w tygodniu tzn. obowiązywał w środę, piątek i sobotę z uwagi na trudności w zaopatrzeniu się w artykuły spożywcze. Mimo tych trudności wielu przestrzegało dawnego obyczaju, a szczególnie czynili to ludzie starsi. Ten skrócony post utrzymał się aż do II wojny światowej. Niestety po 1945 r. wielu Polaków w ogóle zaniedbało post.
Pozdrowienia
Gdy Polacy spotykali się na ulicy lub wchodzili do mieszkania to na powitanie mówiono "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", a odpowiedź brzmiała "Na wieki wieków. Amen". Następnie mówiono Dzień dobry lub Dobry wieczór, ale niekoniecznie. Nawet Niemcy, gdy wchodzili do polskiego domu mówili Gelobt sei Jesus Christus, a Polacy odpowiadali w ojczystym języku - "Na wieki wieków. Amen". Tak samo, gdy Polak wchodził do mieszkania Niemca mówił po polsku, a on odpowiadał w swoim języku. Gdy się pisało listy do rodziny lub przyjacielski, to zawsze na początku dawano pozdrowienie "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Jakie to było wzruszające, a zarazem ogarnia mnie teraz wstyd, że Polacy się mocno zmienili pod tym względem. Przed kilku laty otrzymałem list z Ameryki od nie znanej mi osoby, która urodziła się w Ameryce, a rozpoczynał się od pozdrowienia w imię Chrystusa. U nas w kraju stosowanie tego zwrotu należy do rzadkości. Dziś, gdy ktoś posługuje się tym pozdrowieniem, to się zdarza, że nie otrzymuje właściwej odpowiedzi. Doszło nawet do tego, że będąc na dziedzińcu przy kościele ludzie witają się słowami Dzień dobry zamiast Chrystusowym pozdrowieniem. Różne były obyczaje i tradycje w tamtych czasach. Wieczór wigilijny obchodzono bardzo uroczyście. Miał on charakter polski i był zabarwiony mocno religijnie. Do wieczora obowiązywał surowy post. Siadając do wieczerzy łamano się opłatkiem. Wieczerza składała się z kilku dań w zależności od sytuacji materialnej rodziny. Śpiewano różne kolędy. Podarków nie wręczano, gdyż nie było takiego zwyczaju. Choinek prawie w polskim domu nie widziano, mówiono, że jest to zwyczaj niemiecki. Zaznaczam, iż wzrastałem w środowisku, gdzie była przewaga Niemców. Na Nowy Rok moja matka piekła pączki mówiąc "Jak na Nowy Rok są pączki, to cały rok będzie chleb", który miał większy szacunek niż dzisiaj. Również starano się, aby na zapusty od tłustego czwartku do Środy Popielcowej jeść tłusto, czyli spożywać sporo wyrobów mięsnych. Jeszcze we wtorek przed Środą Popielcową urządzano tzw. "podkoziołek", ale tylko do godziny 24:00, potem milkła muzyka i śpiewki aż do Wielkiej Nocy. Przez cały post wstrzymywano się od pokarmów mięsnych. W Środę Popielcową starano się być na ceremonii posypania głów popiołem. Jest to symbol, że człowiek ma się opamiętać, że jest tylko prochem i w proch się obróci. W szkole dzieci z rodzin katolickich otrzymywały zwolnienie z zajęć, aby mogły być w kościele na tej ceremonii. Czytałem, że przed wojną jeden Chińczyk podróżował po Polsce, a gdy wrócił do kraju w swoim pamiętniku napisał, że Polacy od Nowego Roku dostają jakiegoś szału, są rozbawieni, jedzą i piją nadmiernie, a po kilku tygodniach udają się do kościoła i ksiądz sypie im na głowę jakiś proszek, który ich skutecznie wyleczy, a potem żyją i pracują normalnie. Postu przestrzegano z całą dokładnością, a zwłaszcza w Wielki Tydzień. W Wielki Piątek zasłaniano lustra, aby nie dawać okazji do przeglądania się, czy strojenia, bo w tym dniu szczególnie należało się umartwiać i przeżywać ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa. Z utęsknieniem czekano na Niedzielę Wielkanocną. Przygotowywano się do niej od dłuższego czasu. Mieszkanie malowano, porządkowano przed domem i w ogródku, mówiono: "porządki na Wielkanoc", a dziś się mówi "porządki wiosenne". Prawie każda rodzina przygotowywała święconkę, czyli gotowaną szynkę, kiełbasę, kilka jaj, chleb i placek, wszystko dekorowano najczęściej gryszpanem. Tak przyrządzone potrawy znoszono do jednej rodziny, do której przyjeżdżał ksiądz i poświęcił. Ja miałem raz pewną przygodę. Niosąc z siostrą święconkę przewróciłem się i przykrycie się pobrudziło, musiałem wrócić do domu i matka dała nowe nakrycie. W pierwsze święto wczesnym rankiem udawaliśmy się do kościoła na rezurekcję, tylko matka zostawała w domu, aby stół przygotować do śniadania. Po powrocie z kościoła wszyscy zasiadaliśmy do obficie nakrytego stołu. Pierwsze święto było ściśle rodzinne, natomiast w drugie odwiedzało się krewnych, znajomych, sąsiadów. W tym dniu urządzano też zabawy taneczne i dyngus. W naszej wiosce i okolicy dyngus nie był znany. Dopiero jak Polska Zmartwychwstała dowiedziałem się, że w niektórych stronach istniał ten zwyczaj. Polewanie wodą i to często nadmierne, uważam za mało godne naśladowania. W mojej wiosce i okolicy był inny zwyczaj. Kilka dni przed Wielkanocą chłopcy wkładali do dzbanka z wodą gałązki brzozy, aby na święta się zazieleniły i tymi gałązkami delikatnie okładali panienki i młodsze panie po rączkach. Wchodząc do mieszkania mówili: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" oraz "Chodząc, chodząc po dyngusie, leży placek na obrusie, pan kraje, pani daje proszę o święcone jaje". Chłopcy otrzymywali kawałek placka a i nieraz drobną monetę. Ten zwyczaj występował tylko u Polaków, a chodzili chłopcy jedynie z biedniejszych rodzin do zamożniejszych. Po pierwszej wojnie i ten zwyczaj niemal zaniknął. Na Kujawach jeszcze nie tak dawno dość powszechnie istniał zwyczaj, że chłopcy mieli w butelkach wodę i oblewali nimi przechodzące dziewczęta. Dziś tego typu obyczaj stosuje się rzadziej. Ambitniejsza młodzież nosiła wodę kolońska, przed którą już tak panienki się nie broniły. Te same przywileje miały dziewczęta dnia następnego w stosunku do chłopców, ale z tego uprawnienia mało korzystały. Na Zielone Świątki z kolei każdy obstawiał dom brzozowymi gałęziami, a szczególnie wejście do domu. Wewnątrz mieszkania, w oknach, nad łóżkami również kładziono zielone gałązki. Przed domem wysypywano podwórze białym piaskiem rysując na nim różne wzory kwiatów, ptaków itp. Sport dopiero zaczynał raczkować. Istniało Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół", ale działało w zasadzie w większych skupiskach Polaków. Piłki nożnej też dawniej nie znano, dotarła ona do nas po pierwszej wojnie światowej. Główną rozrywką dla chłopców było ślizganie się po śniegu i po lodzie. Łyżwy nie były tak dostępne jak dziś, chłopcy przymocowywali sobie gruby drut pod pantoflem i z pełnym zadowoleniem jeździli po lodzie. Do zjeżdżania na sankach wybierano teren pagórkowaty. Powszechnie posługiwano się saneczkami własnej roboty i w tym mieścił się czynnik wychowawczy. Młodzież męska w niedzielne popołudnie grała w kręgle. Gra polegała na tym, że dwie równe grupy ustawiały się w odległości około 20 metrów od siebie na drodze, w środku wsi i przystępowały do zabawy. Jedna grupa rzucała krąg w kierunku przeciwnika i do tego miejsca, gdzie koło przestało się kulać, drugi zespół musiał się cofnąć. Ta grupa, która dalej wyparła przeciwnika od miejsca startu wygrywała spotkanie. W latach szkolnych miałem bardzo mało wiadomości o Polsce, jej historii, o naszych poetach, o rozbiorach. Nie miałem dostępu do polskich książek. Na szczęście rodzice co roku nabywali Kalendarz Mariański, z którego czerpałem dość bogatą wiedzę. Mówiono wtedy tak: "Kalendarz Mariański na rok Pański, a kto go nie kupi, będzie cały rok głupi". Abonowano też na stałe "Przewodnik Katolicki" z Poznania jako tygodnik, a w okresie zimowym prenumerowano "Gazetę Grudziądzką" wychodzącą trzy razy w tygodniu. Oba te pisma były ukierunkowane na utrzymanie czystego ducha narodowego. Dużo też zawdzięczam mojej matce, która nam o Polsce opowiadała i nauczyła kilku polskich piosenek. Gdy miałem już ukończoną szkołę, ksiądz wikary Rogalewski z Jaktorowa zorganizował Towarzystwo Młodzieży Katolickiej. Na miesięcznych zebraniach występowano z pouczającymi i wartościowymi odczytami oraz pogadankami o Polsce, ale wkrótce wybuchła pierwsza wojna światowa i spotkania zostały przerwane. Dużo młodzieży zawezwano do wojska, a młodsze roczniki dorastały i były kolejno wciągane do służby wojskowej. Towarzystwo Młodzieży Katolickiej przestało wówczas działać. Szczególnie pozostał mi w pamięci wybuch I wojny światowej w 1914 r. Już dość długo przed wybuchem wojny Polacy rozmawiali między sobą, że zanosi się na konflikt zbrojny, że będzie bardzo groźnie, że wszystkie państwa są dobrze uzbrojone. Zdania między ludźmi były podzielone. Jedni mówili, że jedynie wojna może Polskę wskrzesić. Inni, że jeżeli Niemcy wygrają, to położenie Polaków jeszcze się pogorszy. W sobotę 1 sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji, a w poniedziałek 3 sierpnia Francji. Niemcy bardzo się radowali, byli niemal pewni zwycięstwa. Młodzież i mężczyźni poborowi przez całą noc wiwatowali na cześć cesarza narodu niemieckiego oraz wznosili wrogie okrzyki przeciw Rosji i Francji. W niedzielę 2 sierpnia udałem się do kościoła w Jaktorowie. W kościele panował płacz matek i lament żon odjeżdżających mężów i synów na wojnę. Udającym się na wojnę ksiądz poświęcił medaliki i nakładał szkaplerze. Ludność była bardzo przygnębiona, a szczególnie tam, gdzie mąż, syn, czy brat mieli bezzwłocznie stawić się do wojska. Z chwilą wybuchu wojny dużo się zmieniło. Z braku rąk do pracy kobiety musiały zastąpić mężczyzn. Wiele warsztatów pozamykano. Niebawem też nadeszły pierwsze wiadomości o poległych i rannych. Powstawały komitety niesienia pomocy rannym. Widziano też jeńców wojennych,, a to Rosjan, później zaś Francuzów. To wszystko dawało ponury nastrój. Niemcy początkowo ponosili klęski na froncie wschodnim. Moskale wkradli się dość daleko do Prus Wschodnich. Niemcy chcąc się jakoś zabezpieczyć i nieprzyjacielowi stawić przeszkody spowodowali wylew rzeki Noteć. Za pomocą worków napełnionych piaskiem w pewnych odcinkach zablokowali rzekę i po kilku dniach Noteć wylała po obu stronach do szerokości 4 km. cdn.