O obozie przejściowym w Szczeglinie
Starostą Powiatowym miasta Mogilno w latach 1939 - 1943 był Erich Daniel, a komendantem obozu w Szczeglinie - Wilhelm Schmerse.
Na stronie
Powstanie i charakter obozu hitlerowskiego w Szczeglinie
Historia wsi - majątku ziemskiego rodziny Von Borcków
Obóz hitlerowski na Błoniach w Inowrocławiu
Niepełna lista osób przebywających w obozie Szczeglin
Wspomnienia - Ryszarda Brennera
Wspomnienia - Kazimierza Marczewskiego
Powstanie i charakter obozu
Obóz w Szczeglinie nie był obozem koncentracyjnym według przyjętego rozumienia określenia "obóz koncentracyjny" - był nim obóz podległy Głównemu Urzędowi Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), Głównemu Urzędowi Gospodarki i Administracji SS (WVHA SS), a także Inspektorowi Obozów Koncentracyjnych. Deportacja do obozu koncentracyjnego następowała w każdym wypadku na podstawie tzw. Schurzhaft- (aresztu ochronnego) jako środka zabezpieczającego. W założeniu uwięzienie miało trwać do końca życia więźnia. Na podstawie ustaleń - Wydziału Ekspertyz i Opracowań Głównej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu obóz w Szczeglinie w przyjętym rozumieniu nie był obozem koncentracyjnym. Podkreślić trzeba także, że stwierdzenie to opiera się na terminologii, której treść została sprecyzowana w procesach norymberskich. Terminu tego nie można przeto odnosić do hitlerowskich obozów o innym charakterze. Na temat obozu w Szczeglinie nie zachowały się żadne oryginalne dokumenty niemieckie. Nasza wiedza o tym obozie wynika jedynie z zeznań świadków złożonych bezpośrednio po wojnie przed sędziami grodzkimi, a w latach sześćdziesiątych przed prokuratoremi Oddziałowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Bydgoszczy, prowadzącymi śledztwo w sprawie obozu w Szczeglinie. W toku śledztwa poczyniono ustalenia, które poniżej przedstawiam, jako istotne dla określenia charakteru obozu w Szczeglinie. Zabudowania gospodarcze w majątku szczeglińskim, gdzie założono obóz, zajął początkowo - 9 września 1939r. - Wehrmacht, który sprowadził tu około 50 polskich jeńców, zmuszonych do przystosowania pomieszczeń dla celów obozowych. Obóz zaczął funkcjonować jako "przejściowy" dla dwóch kategorii przetrzymywanych tam Polaków: dla internowanych przez operacyjne grupy policji bezpieczeństwa w "akcji inteligencja" oraz dla polskich rodzin wysiedlonych z Pomorza, do lutego 1940 r. (przypomnijmy, że wysiedlenia te obejmowały tzw. "osoby napływowe" oraz rodziny Polaków ocenianych jako najbardziej wrogo usposobionych do Niemców). Osoby internowane "pozostawały w dyspozycji hitlerowskich władz bezpieczeństwa" (art. 4 ust.1. pkt. b Ustawy o kombatantach i niektórych osobach represjonowanych). Po przesłuchaniach były deportowane do obozów koncentracyjnych lub zwalniane z obozu. Wysiedlane rodziny pozostawały w obozie (jednorazowo przebywało około 300 rodzin) od kilku dni do kilku tygodni, do sformowania transportu do Generalnego Gubernatorstwa. W dniu 11 lutego 1940 r. z obozu wywieziono ludzi w 20 towarowych wagonach kolejowych. Osoby wysiedlone nie pozostawały w dyspozycji hitlerowskich władz bezpieczeństwa i nie były kierowane do obozów koncentracyjnych. Obóz dla internowanych oraz obóz przesiedleńczy, zwany "Evakuationslager", istniał do marca 1940 r. Po opuszczeniu obozu przez internowanych i wysiedleńców założono tam, na początku kwietnia 1940 r. - jak ustalono w śledztwie - przejściowy obóz karno- izolacyjny dla Polaków, Żydów i Cyganów aresztowanych przez policję bezpieczeństwa w rejonie mogileńskim i rejonach sąsiednich tzw. Kraju Warty. W obozie więziono od tego czasu ogółem 4 tysiące więźniów, następnie w większości deportowanych do obozów koncentracyjnych, z których niewielu wróciło. W sierpniu 1940 r. do KL Dachau wywieziono z obozu w Szczeglinie około 200 księży i zakonników. Wiele osób rozstrzelano na miejscu. Tych, którzy pozostali, przeniesiono podczas likwidacji obozu w Szczeglinie do obozu przejściowego w Inowrocławiu. Osoby, których relacje zamieściłem na temat obozu w Szczeglinie, przebywały przeto - według wiedzy GKŚZPNP- w obozie dla wysiedlonych i nie pozostawały do dyspozycji hitlerowskiej policji bezpieczeństwa. Stwierdzić trzeba zatem, ze obóz w Szczeglinie nie był - co do charakteru takim samym obozem jak przejściowy obóz policji bezpieczeństwa w Inowrocławiu.
Historia wsi,
majątku ziemskiego rodziny Von Borcków,
obozu hitlerowskiego w Szczeglinie koło Mogilna.
Opracował Antoni Nowakowski - nauczyciel,
uzupełnił dodatkowymi wspomnieniami i wstępem Leon Niewiadomski - dyrektor byłej Szkoły Podstawowej nr 1 w Mogilnie.
SZCZEGLIN 1939 - 1945. Początkowo przejściowy obóz dokąd hitlerowcy sprowadzali kolejno na krótki pobyt: żołnierzy WP, Żydów i księży, a następnie sprowadzali tu polskie rodziny na przesiedlenie - wreszcie przemianowano przejściowy obóz na: Obóz karno - izolacyjny w Szczeglinie. Majątek Szczeglin, była własność Niemca nazwiskiem: Werner von Borck położony we wschodnim kierunku o 4 km od powiatowego miasta Mogilna, przy trakcie wiodącym z Mogilna do Strzelec. Minąwszy stacje pomp mogileńskich wodociągów odsłania się widok na bramę wiodącą do parku Szczeglina, na której miejscu znajduje się pomnik upamiętniający miejsce katorg i śmierci wielu Polaków pomordowanych przez hitlerowskich ludobójców. W parku, o składzie pospolitych drzew stoi pałacyk lekkiej konstrukcji. Pałac z parkiem odizolowany jest od podwórza drucianą siatką i bramą wjazdową na gospodarcze podwórze. Podwórze otaczają gospodarcze budynki, i tak: od wschodu duża masywna obora z futernią, stronę południową zamyka duża stodoła o drewnianej konstrukcji i wyjazdowa brama na pole, zachodnią stronę podwórza zamyka duży masywny budynek z przeznaczeniem na stajnię, elektrownię, oborę czy owczarnię i dalej świniarnie i znowu obórka. Nad ową obórką są dwa mieszkania dla pracowników tegoż majątku. Jedno z tych mieszkań zajmowała rodzina Rybaków. Wspomniana rodzina Rybaków miała okno z kuchni, z widokiem na ogród warzywny pałacu i rozległy widok na Jezioro Szczeglińskie oraz pola w kierunku Bombowa i Mogilna. Z tego to okna Pani Rybakowa miała dobry punkt obserwacyjny na ogród warzywny, a co tam widziała to poniżej podane. - Po zajęciu powiatu mogileńskiego przez wojska Wehrmachtu pojawiło się dwóch obcych osobników w gospodarczym podwórzu - przeglądają pomieszczenia w budynkach gospodarczych. Zaintrygowana obcymi ludźmi Rybakowa podeszła do nieznanych jej mężczyzn i zapytała się, co zamierzają w Szczeglinie zorganizować. Odpowiedzieli jej, że będzie tu fabryka pończoch. Po kilku dniach od wizyty tych panów okazało się co będzie w Szczeglinie. Poczęto tu zwozić kolczasty drut i zabezpieczać podwórze. Pierwszymi lokatorami za drutami w Szczeglinie byli żołnierze Wojska Polskiego. Widziała ich Rybakowa przekraczających bramę uzbrojoną kolczastymi drutami. Szli z zaciśniętymi pięściami i ogniem w wzroku. Krótko tu byli nasi chłopcy. Pochodzący z naszego powiatu zostali zwolnieni do pracy, a innych powieźli hitlerowcy w nieznanym kierunku pociągiem ze Szczeglina. Po Polskich żołnierzach sprowadzili tu hitlerowcy Cyganów i Żydów. Cygani byli tu krótko, a Żydówki zabrali do Dąbrówki, majątku von Borcka, do pracy na roli. Następnie byli to księża w liczbie około 60 - ciu. Księża krótko tu byli. W miesiącach listopadzie i grudniu 1939 r. gestapowcy z pomocą miejscowych z okolicznych wiosek Niemców cywilnych, sprowadzali do Szczeglina całe polskle rodziny z przeznaczeniem na przesiedlenie, jak do GG czy też do Niemiec. Jednym słowem na wschód czy na zachód. Były to rodziny inteligencji, rzemieślnicze, a przeważnie rolnicze zabrane z gospodarstw rolnych. Gospodarstwa rolne zabierali Niemcy z całym urządzeniem, zaopatrzeniem. Tak samo Niemcy zajmowali, mieszkania, sklepy, warsztaty rzemieślnicze polskie siłą - wyrzuconych z własnych pieleszy i z tobołkiem w ręku powieźli ich hitlerowcy w nieznaną dal. Obóz w Szczeglinie Elżbieta Rybakowa podaje, że do Szczeglina sprowadzono, trzykroć po 300 rodzin w czasie od listopada 1939 r. do stycznia 1940 r. Na odgórne polecenie każda rodzina tu zaciągnięta winna zabrać ze sobą żywność na okres trzech dni, a tymczasem na zebranie odpowiedniej ilości rodzin do transportu trzeba było czekać i kilka tygodni. Wówczas żywność zabrana z domu wyczerpała się i dzieci na skutek głodu rozpłakały się, a matki wobec problemu żywności stały się bezradne. Jakkolwiek pani Rybakowa udzielała pomocy nieszczęśliwym matkom w dożywianiu dzieci jak i schorzałych starszym uwięzionycm w Szczeglinie. Po zakończeniu akcji przesiedleńczej obóz w Szczeglinie zmienił swój dotychczasowy charakter. Z przejściowego zamienili gestapowcy na obóz karno - izolacyjny na Strafizolationslager. Gestapowcy i cywilni Niemcy sprowadzili tu Polaków wytypowanych na wywózkę do obozów zagłady. Zwożono i pędzono do Szczeglina mężczyzn z powiatów: mogileńskiego, żnińskiego, szubińskiego, aleksandrowskiego, radziejowskiego i konińskiego, a nawet przywożono tu Polaków z Kutna i Gostynina. Przybyłych nowicjuszy do Szczeglina różnie witano. Przeważnie w westybulum (obszerny, reprezentacyjny przedpokój, przedsionek przy wejściu do pałacu, stanowiący połączenie głównego wejścia z innymi pomieszczeniami) pałacu szczeglińskiego gestapowcy witali, biciem po twarzy, po głowie i gdzie popadło haropami, kolbami karabinów i pięściami do utraty przytomności. Pokrwawionych, słaniających się na nogach, haropami pędzono w podwórze za druty, gdzie w stajniach czy na strychach (tak zwanych drągach) spiesznie lokum sobie szukali, by jak najprędzej ujść przed katami hitlerowskimi. Zdawałoby się, że już przeszli ci ludzie najgorsze. Niestety, tego rodzaju tortury przechodzili więźniowie w Szczeglinie każdego dnia w czasie porannej gimnastyki na podwórzu obozu. Na wezwanie do porannej gimnastyki musieli stanąć do zbiórki wszyscy przymusowi lokatorzy obozu w Szczeglinie. Komendę nad całością zebranych obejmował zwykle Szymański, uzbrojony w maczugę lub harop. Na wstępie w trakcie przeglądu zebranych gotowych do gimnastyki, posypały się razy haropem lub bicie po twarzy. W trakcie gimnastyki odbywały się biegi wokół podwórza gospodarczego, żabki, skoki przez dyszle specjalnie w tym celu ustawionych wozów na podwórzu, czołganie się i inne wyczyny. Biada temu, który w trakcie gimnastyki zemdlał czy też obalił się. Takim przyśpieszył z pomocą Szymański, okładając go bezlitośnie maczugą czy też haropem nie bacząc, gdzie, ciosy padają. W wypadku zemdlenia od ciosów kata, oblewano nieszczęśliwego wodą a jeżeli delikwent mimo zabiegów zlewania zimną wodą nie odzyskał przytomności, wówczas Szymański z pomocą gestapowców zawlekli go do świniarni ułożyli na cementowej posadzce w celu udzielenia delikwentowi pomocy lekarskiej. Zwykle było tak, że taki już przytomności nie odzyskał. Do szczęśliwców należeli ci, którzy mieli szczęście dostać się do pracy na polu. Tam mieli spokój (czasami i na polu świszczał bat), lecz z dala od lagru - a bywało i tak, że litościwi ludzie podrzucali coś do zjedzenia pracującym na polu lagrowym. Jeżeli wartownik nic nie zauważył podrzuconej paczuszki z chlebem to było dobrze, ale w przeciwnym razie wartownik zniszczył zawartość podrzuconej paczuszki z chlebem albo też tego, który podniósł paczuszkę z chlebem został okrutnie zbity, skopany i zelżony. Mawiano - szczęśliwie przeżył dzień w Szczeglinie ten, który 100 ciosami dzień zakończył. Tego rodzaju powiedzenie świadczy o bestialskim traktowaniu ludzi uwięzionych w Szczeglinie. Elżbieta Rybakowa widziała przez okno z mieszkania swego wyczyny gestapowców godzące w godność człowieka. Pewnego dnia widziała przez firankę ze swego mieszkania przez okno - w stronę ogródka należącego do majątku, jak to dwaj gestapowcy wykopali głęboką jamę a następnie przyprowadzili młodego mężczyznę fizycznie wyczerpanego o wątłej budowie ciała, którego wrzucili do jamy i żywcem zakopali. Miejsce to po zakopaniu tegoż człowieka zbeszcześcili wydzielinami własnego organizmu. Nadmienić wypada, iż po wojnie kiedy to przeprowadzano w Szczeglinie ekshumacje zwłok tam straconych ludzi, wyżej wymieniona wskazała miejsce żywcem zakopanego mężczyznę, które to zwłoki znaleziono na wskazanym miejscu, zgodnie z jej określeniem miejsca i pozycji w jamie. Zwłoki straconych tu ludzi, którzy zginęli z rąk hitlerowskich ludobójców w Szczeglinie nocami wywożono w nieznane dotąd miejsca, a dużo zagrzebanych znaleziono w stodołach po byłych działkowcach Szczeglina. Ostatnimi więźniami Szczeglina była dość duża grupa wojska austriackiego na czele z oficerem. Było to wiosną 1941 r. Według tam krążących wersji, wojsko to zbuntowało się nie chcąc iść na front i walczyć o sprawy hitlerowskie. Wprowadzenie tegoż wojska do Szczeglina i uwięzienie wspólnie z cywilami nie odpowiadało ambicji wojskowym, to też wszczęli bunt przeciwko tam zamieszkałym gestapowcom. W przyśpieszonym tempie gestapowcy poczęli przygotowanie obozu koncentracyjnego w Inowrocławiu dla cywilnych więźniów więzionych w Szczeglinie. W przeciągu 14 dni obóz w Inowrocławiu był gotowy do przyjęcia cywilnych więźniów ze Szczeglina to też wszystkich cywilów ze Szczeglina przetransportowano do Inowrocławia. Z chwilą przygotowania należytego pomieszczenia, dla więźniów ze Szczeglina w Inowrocławiu tak wtedy wszystkich cywilów zabrano z obozu szczeglińskiego i przewieziono do Inowrocławia. W Szczeglinie pozostało samo wojsko.
Świadek Edmund Kowalski zamieszkały w Szczeglinie podał następujące wiadomości: wiosną 1941 r. na skutek sprowadzenia tu do szczeglińskiego obozu austriackiego zbuntowanego wojska, zakończył swą działalność obóz karno - izolacyjny w Szczeglinie dla cywilnej ludności. Pozostało samo wojsko. Pewnego dnia oficer uwięzionego tu wojska, przywoływał do siebie, wyżej wspomnianego świadka zarzucając mu szpiegostwo na rzecz Niemiec. Kiedy świadek przedstawił mu się jako Polak, że jest robotnikiem w tym majątku, wówczas ów oficer udał się do kwatery gestapowców a powróciwszy przyniósł ze sobą listę straconych Polaków w Szczeglinie. Był to arkusz papieru zapisany maszynowym pismem na wszystkie strony nazwiskami ludzi straconych w obozie szczeglińskim. Ów oficer dodał od siebie: "Nie bój się mnie, jestem austriakiem jak i moi żołnierze a uwięzili nas za to, że nie włączyliśmy się do transportu wojska wysłanego na front." Dalej mówi świadek. Na dalsze pytania jego cytatu, co gestapowcy wyrabiali z uwięzionymi odpowiadałem: Nam Połakom nie wolno było patrzeć ani podpatrywać co tu się działo z więźniami, gdyż groziło to lagrem, albo rozstrzelaniem, w wypadku zauważenia podglądania ich gestapowskich wyczynów. Tyle Edmund Kowalski. W obozie szczeglińskim bywało 1800 ludzi. Trwał ciągły napływ nowych ludzi do Szczeglina, a dziennie ginęło około 40 więźniów. Straconych w obozie nocami wywożono w nieznane. Innych wyprowadzano nocami na stracenie. Dzienne utrzymanie kształtowało się następująco: śniadanie, pół litra kawy, obiad - litr jakiejś niby kaszy ze śledziami z gotowanego jakiegoś mięsa niewiadomego pochodzenia, na kolacje - pół litra kawy i jeden dwu kilogramowy bochenek chleba na ośmiu ludzi. Z wydzielonymi porcjami trzeba było biegiem uchodzić a biegnąc połowę kawy czy zupy gubiono w drodze. W karno - izolacyjnym obozie w Szczeglinie działało 10 gestapowców w tej liczbie było 4 oficerów gestapowskich. Do pomocy mieli cywilnych, miejscowych Niemców i kata Polaka Szymańskiego.
Świadkowie powyżej podanych wiadomości o obozie tortur i męczeństwa w Szczeglinie w latach 1939 - 1945 do chwili zlikwidowania obozu w Szczeglinie:
1. Rybak Elżbieta, zamieszkała w Szczeglinie, która mieszkała w podwórzu obozu w Szczeglinie.
2. Karczewski Feliks zamieszkały w Szczeglinie, który pracował w czasie działania obozu w Szczeglinie.
3. Kowalski Edmund zamieszkały w Szczeglinie, który pracował w czasie działania obozu w Szczeglinie.
4. Marczewski Wiktor - rolnik zamieszkały w Goryszewie - więziony w Szczeglinie z rodziną, żoną Marianną, synem Kazimierzem i córką Jadwigą.
5. Wrzeszczyński Henryk - nauczyciel - kierownik szkoły w Niewolnie były więzień w Szczeglinie.
6. Łaniecki Władysław zamieszkały w Dąbrowie pow. Mogilno - więzień w Szczeglinie.
7. Los Henryk zamieszkały w Trzemesznie jako żołnierz, jeden z pierwszych polskich żołnierzy - więziony w Szczeglinie.
8. Markiewicz Kazimierz zamieszkały w Kunowie pow. Mogilno koło stacji PKP.
Powstanie obozu na Bloniach w Inowrocławiu
Dekretem Hitlera zniesiony został z dniem 25 października 1939 roku - rząd wojskowy na obszarze Wielkopolski. Władzę przejęła administracja cywilna. Szybko postępował proces przekształcania ziem okupowanych wcielonych do III Rzeszy w jeden organizm podporządkowany aparatowi SS. Na mocy zarządzenia dowódcy SS i szefa policji Himmlera, w Poznaniu powstał okręgowy urząd Gestapo (Geheimestaatspolizeileitstellle). Struktury Tajnej Policji Państwowej wniknęły do większych ośrodków Kraju Warty. Poznańskiej kierowniczej placówce podporządkowano placówki terenowe w rejencjach - łódzkiej i inowrocławskiej. Niemal natychmiast przystąpiono do walki z polskością, tak w sferze społeczno - politycznej jak i kulturalnej. Impulsy do tej walki płynęły z samego Berlina, gdzie już w maju 1939 roku powstała specjalna centrala służby bezpieczeństwa, której sekcja pod kryptonimem "Centrala II P" zajmowała się wyłącznie problematyką polską. Centrala ta prowadziła odrębną kartotekę, na podstawie której sporządzane były listy proskrypcyjne, przekazywane natychmiast służbom bezpieczeństwa - Einsatzkomando, wchodzącym jako jednostki niższego szczebla w skład Einsatzgruppe. Upoważnione przez Hitlera do stosowania szerokiego stosowania środków przymusu (dekret z 7 października 1939 r. "O umocnieniu niemczyzny"), przystąpiły, w ramach politycznego oczyszczania gruntu, do masowych aresztowań osób zaliczonych do "przywódczego elementu". Placówka Gestapo w Inowrocławiu w pierwszych miesiącach okupacji dysponowała tylko jednym obozem karno - izolacyjnym mieszczącym się w Szczeglinie (4 km na wschód od Mogilna). Trzeba dodać, że wcześniej, bo już od października 1939 r., Szczeglin spełniał funkcję obozu jenieckiego dla żołnierzy polskich wracających z wrześniowej kampanii i jako taki podlegał komendanturze 8 Armii. Od listopada tegoż roku umieszczano w tym obozie Żydów i Cyganów, a później zaczęto lokować ludność polską przeznaczoną do dalszego przesiedlania. Szczeglin podporządkowany był bezpośrednio Gestapo w Inowrocławiu. Był to obóz prowizoryczny niedoskonały pod względem zarządzania i nadzoru, nietypowy jeśli chodzi o warunki bytowania więźniów. W połowie 1940 r. wytypowano teren pod nowy obóz - tym razem już w karnym Inowrocławiu przy Immellmannstrasse 2 (obecnie ul. Okrężek). Była to działka o powierzchni ok. 13 000 m2 przeznaczona przedtem na cele rolnicze i należąca do Wiktorii Kowalskiej. W ramach wstępnych prac przygotowawczych sprowadzona specjalnie grupa Żydów oczyściła plac o wymiarach 100 m na 90 m i zniwelowała teren. Wymagało to przemieszczenia znacznych mas ziemi, jako że różnica poziomów wyznaczonego terenu na długości 100 m wynosiła ok. 2 m. Wybrukowano ponadto ponad 200 m bieżących drogi dojazdowej do głównej bramy obozowej. Budowę właściwego obozu rozpoczęto 2 lub 3 sierpnia 1940 r. I tutaj główny ciężar prac spoczywał na więźniarskiej sile roboczej. Dowożeni ze Szczeglina więźniowie polityczni wykonali wiele metrów bieżących wykopów pod fundamenty ogrodzenia i baraków mieszkalnych dla przyszłej załogi wartowniczej i więźniów. W dwóch narożnikach placu (północno - zachodnim i południowo - wschodnim) ustawiono drewniane wieże wartownicze o wysokości ponad 8 m. Plac apelowy pozostawiono bez utwardzenia. Nad betonowym ogrodzeniem zamontowano pas drutu kolczastego. Zainstalowane zostało stałe oświetlenie placu apelowego oraz ruchome oświetlenie na wieżach strażniczych. W dniu 15 września 1940 r. obóz oddano do dyspozycji miejscowej placówki Gestapo. Dzień ten, otwierając istnienie obozu na Błoniach, zamyka równocześnie działalność obozu w Szczeglinie.
Powtórzono za Alojzym Nowickim
Wykaz osób przebywających w obozie Szczeglin
na podstawie ustaleń Antoniego Nowakowskiego
Głowacki Stanisław z Mogilna, urodz. 22.10.1910 r. w Mogilnie, urzędnik, żonaty. Z miejsca pracy zabrany i uwięziony w Szczeglinie. W Dachau zmarł 23.03.1942r.
Kostecki Franciszek z Mogilna, urodz. 30.11.1880 r. w Połczyni, pow. Inowrocław, kupiec, żonaty. Dnia 04.05.1940 r. Schuppo zabrało wspomnianego i uwięzili w Szczeglinie skąd wywieziony do Dachau gdzie zmarł 09.08.1940 r.
Pawełczak Jan z Mogilna, urodz. 18.02.1895 r. w Budzisławiu pow. Żnin. Za swoją społeczną pracę na terenie miasta Mogilna uznany za niebezpiecznego i aresztowany. Zbitego, pokrwawionego powieźli go do Gniezna skąd przewieźli Pawełczaka do Szczeglina a nast. do obozu konc. w Mathausen gdzie we wrześniu 1940 r. zmarł. Urnę z prochami otrzymała małżonka straconego. Był z zawodu rolnikiem. Osierocił 3 małoletnich dzieci.
Romianowski Edmund z Mogilna, urodz. 12.05.1912 r. w Holscheid - Niemcy, biurowy, kawaler. W kwietniu 1940 r. zabrali go hitlerowcy wiodąc około 800 m, katowali go w drodze, a w biurze przeprowadzili na nim prawdziwą masakrę wybijając mu zęby i wykręcając ręce. Po śledztwie powieźli go do Szczeglina, stąd do obozu w Mathausen - Gusen. Dokument zgonu posiada siostra straconego.
Smól Józef z Mogilna, urodz. 16.02.1892r. w Poznaniu, zegarmistrz, kawaler. W dniu 04.05.1940 r. hitlerowcy zabrali Józefa i umieścili w przejściowym obozie w Szczeglinie skąd powieźli go do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie gdzie dnia 29.07.1941 r. zmarł. Dokument zgonu wystawiło Amtzkomiser Mogilno dnia 19.09.1941 r.
Szperka Stanisław z Mogilna, urodz. 12.04.1909 r. w Trzemesznie pracownik umysłowy, żonaty, osierocił 2 małol. dzieci. Aresztowany na ulicy powieziony do Szczeglina i dalej do Żabikowa obozu śmierci. Na skutek zbliżania się zwycięskiej armii ze wschodu hitlerowcy popędzili część więźniów do Sachsenhausen gdzie wszystkich więźniów rozstrzelali wśród których zginął i Szperka.
Sibor Ignacy z Wylatowa, urodz. 31.03.1902 r. w Broniewicach pow. Mogilno, robotnik, żonaty, osierocił 4 małol. dzieci. Powróciwszy z wojny w kwietniu 1940 r. miejscowi Niemcy zabrali go i pobili, a zabrawszy go z sobą pędzili, bijąc do więzienia w Mogilnie. Po trzech dniach powrócił do domu lecz Niemcy z Wszednia ujęli go i powiedli do przejściowego obozu w Szczeglinie a ze Szczeglina do obozu w Inowrocławiu i dalej do Mathausen, gdzie 11.11.1941 r. zmarł. Dokument zgonu posiada rodzina.
Prusiński Józef z Kopczyna, urodz. 28.01.1890 r. w Sójkowie, pow. Inowrocław, rolnik, żonaty. Aresztowany i osadzony w Szczeglinie gdzie przebywał od 04.03.1940 r. zmarł. Osierocił 3 małol. dzieci. Świadkowie - współwięźniowie: Stasiński Bolesław Palędzie Kościelne i Giemza Jan.
Poliński Marian z Dąbrowy, urodz. 19.07.1905r. naczelnik poczty w Dąbrowie, kawaler. W październiku 1939 r. został z rodzicami wyrzucony z mieszkania a następnie zabrali go i powieźli do Szczeglina przejściowego obozu, skąd znowu do Inowrocławia i Dachau, a na koniec do Mathausen Gusen gdzie w 1941 r. zmarł.
Adamski Władysław z Ludziska, urodz. 22.12.1888 r., ksiądz. Gestapowcy zabrali go 26.08.1940 r. i powieźli do Szczeglina a następnie do Sachsenhausen - Oranienburgu i dalej do Dachau gdzie zmarł 05.07.1942 r.
Kukliński Jan z Twierdzina, urodz. 06.12.1900 r. w Srebrna Góra, pow. Żnin, robotnik, żonaty, osierocił 3 małol. dzieci. Aresztowany i uwięziony w Mogilnie, następnie zwolniony lecz w 1940 r. ponownie zabrany do Szczeglina a oznaczywszy go krzyżem na plecach powieźli do Dachau skąd żona otrzymała wiadomość o śmierci męża.
Gallus Stanisław z Mogilna, urodz. 19.06.1921r. w Podgaju, kawaler. Zabrany w maju 1940 r. i uwięziony w Gębicach skąd powieźli go do Szczeglina, stąd po 3 tygodniach rozstrzelali go w Kopcach koło Strzelna.
Gallus Czesław z Bystrzyca koło Mogilna, urodz. 18.08.1918r. w Podgaj, pow. Mogilno, rolnik, kawaler. W maju 1940r. zabrany przez gestapowców i osadzony w Gębicach, następnie powieziony do Szczeglina obozu przejściowego, gdzie na skutek katowania i tortur zmarł w czerwcu 1940 r. w Szczeglinie.
Wesołowski Romuald z Olszy, urodz. 01.12.1906 r. w Olszy, nauczyciel, żonaty. W roku 1940 internowany i osadzony w obozie w Szczeglinie, skąd powieźli go do obozu w Dachau, z Dachau do Mathausen - Gusen gdzie w 1941r. w styczniu zmarł. Świadek naoczny z wspomnianego obozu opowiadał jak zginął Romuald. Hitlerowcy przywiązali Romualda do betonowego słupa i szczuli go psami tak, że psy żywcem szarpały ciało wspomnianego, skazanego na męczeńską śmierć.
Świtała Władysław z Padniewka, urodzony 09.05.1895 r. w Padniewie, rolnik, żonaty, 3 małol. dzieci. Hitlerowcy zabrali go i uwięzili w Szczeglinie dnia 10.03.1940 r. a ze Szczeglina powieźli go do Dachau gdzie zmarł 23.12.1940r. Nr obozowy 8952, blok 15 cela II w Dachau.
Zieliński Roman
z Goryszewa, urodz. 31.07.1924 r. w Inowrocławiu, rolnik, kawaler. Schupowcy zabrali z mieszkania wymienionego i uwięzili w Gębicach, a następnie do obozu przejściowego w Szczeglinie gdzie każdego poranka pewien Szymański przeprowadzał gimnastykę z maczugą w ręku, który już nie żyje. Z jego rąk zginął Roman. Do Szczeglina dostał się 15.05.1940 r. a daty jego zgonu nie można ustalić.
Schubert Leopold z Kwieciszewa, urodz. 13.12.1873 r. w Turwi, pow. Kościan organista - ślusarz, żonaty. Był powstańcem wielkopolskim z roku 1918 i jako takiego aresztowali go gestapowcy dnia 04.05.1940 r., powieźli go do Poznania, lecz z Poznania powrócili go do Szczeglina obozu przejściowego. Ze Szczeglina powieźli go do Dachau a następnie do Mathausen gdzie 03.07.1940 r. zmarł.
Mrówczyński Stanisław ze Stodół, urodz. 06.11.1902 r. w Stodołach, pow. Mogilno, poczta Strzelno, rolnik, kawaler. W kwietniu 1940 r. gestapowcy zabrali go z mieszkania i umieścili w obozie przejściowym w Szczeglinie skąd powieźli go do obozu koncentracyjnego w Inowrocławiu, jak zwykle w obozach śmierci, po wielkich torturach i głodowaniu, ludzie tam ginęli. Tak również Mrówczyński zmarł 22.05.1941 r. Nr obozowy 1797, blok 18 z dnia 22.05.1941 r. w Matchausen.
Foremski Władysław ze Strzelna, urodz. 10.05.1890 r. w Wylatkowie, pow. Gniezno, rolnik, żonaty, osierocił 4 mał. dzieci. Wysiedlono go z własnego gospodarstwa rolnego do wsi Wielowo, a jego gospodarstwo objął Niemiec nazwiskiem Sittner, który Foremskiego wydał na stracenie, którego zabrali 04.05.1940 r. i powieźli do Szczeglina skąd do Mathausen gdzie zmarł 07.02.1941 r.
Linettej Szymon ze Strzelna, urodz. 09.10.1898 r. w Kcyni, pow. Szubin, pocztowiec, żonaty, osierocił 4 mał. dzieci. W dniu 04.06.1940r. zabrany do Szczeglina i poprzez inne obozy śmierci powieźli go do Mauthausen - Gusen gdzie 19.11.1940 r. zmarł. Dokument zgonu nr 3334 z Gusen.
Matwijczuk Jan ze Strzelna, urodz. 26.11.1903 r. w gubernii podolskiej (robotnik), rolnik, żonaty, osierocił 2 mał. dzieci. Na donos niemieckiego listonosza hitlerowcy uwięzili go w Strzelnie następnie w Szczeglinie, a po tygodniu zbitego powieźli do Dachau gdzie 14.04.1940 r. zmarł.
Szmatuła Stanisław ze Strzelna, urodz. 08.05.1918 r. w Strzelnie, kierowca, kawaler. Zabrany z mieszkania 04.05.1940 r. przez hitlerowską policję. Uwięziony w Szczeglinie skąd do Dachau. Z obozu śmierci pisywał listy do rodziców, które ojciec starannie przechował do dzisiaj. W obozie był od 15.05.1940 r. do lutego 1942 r. i tam zmarł.
Woźny Władysław ze Strzelna, urodz. 21.05.1889 r. w Grodzisku Wielkopolskim, młynarz, żonaty, osierocił 4 małoletnich dzieci. W dniu 04.06.1940 r. gestapowcy zabrali go z domu i uwięzili w obozie przejściowym w Szczeglinie, a 06.05.1940 r. powieźli do Dachau. Po 3 miesiącach znalazł się w Mauthausen - Gusen. Tam zmarł dnia 04.11.1940 r.
Gabryszak Zygfryd z Różanny, urodził się 20.10.1907 r. w Różannie, pow. Mogilno, rolnik, osierocił 1 małol. dziecko. W dniu 20.05.1940 r. pojawili się schupowcy w mieszkaniu i zabrali z sobą Zygfryda i powieźli go do Szczeglina, a następnie do Dachau i Mauthausen. Zmarł w Mauthausen 1940 r.
Ciabach Florian z Łąkie koło Strzelna pow. Mogilno urodz. 01.09.1909r. w Trlągu, pow. Mogilno, robotnik, żonaty, osierocił 2 małol. dzieci. Jesienią 1939 roku zabrali hitlerowcy Floriana i powieźli do Szczeglina i dalej do Dachau gdzie 16.12.1940 r. zmarł.
Chudziński Bronisław z Gębic, urodzony 10.09.1879 r. w Małym Muszynku, pow. Inowrocław, szklarz, żonaty osierocił 4 małol. dzieci. Dnia 14.09.1939 r. po powracającego pociągiem wyszli na dworzec w Gębicach. Zabrali z sobą katując po drodze i uwięzili go w Gębicach a następnie do Szczeglina i dalej do Oranienburgu gdzie zmarł 14.10.1940r.
Radacz Walenty z Myślątkowa, pow. Mogilno, urodzony 08.01.1873 r. w Słowikowie, pow. Mogilno, drogomistrz, żonaty, osierocił 3 małolet. dzieci. W dniu 03.05.1940 r. samochodem zabrany do Gębic i okrutnie skatowanego powieźli do obozu przejściowego w Szczeglinie gdzie przy przyjmowaniu go do obozu zbili, skatowali go do tego stopnia że zabili go na miejscu.
Rólski Hieronim z Gębic, urodz. 28.10.1908r. w Gębicach, kupiec, żonaty, osierocił 3 małol. dzieci. W dniu 04.05.1940r. zabrany przez gestapowców i przewieziony do Szczeglina, a następnie do Dachau i dalej do Mauthausen - Gusen gdzie 19.03.1941 r. zmarł. Akt zgonu 731 z Mauthausen - Gusen z dnia 20.03.1941 r.
Weber Władysław z Gębic, urodz. 1896 r, w Gebicach, nauczyciel, żonaty. W październiku 1939 r. aresztowany i osadzony w Szczeglinie gdzie został okrutnie pobity, skopany a następnie wywieziony do Garwolina gdzie chorował, a powróciwszy do Markowic zmarł.
Błaszak Stanisław z Gębic, urodz. 26.03.1903r. w Chełmnie, pow. Inowrocław, rolnik, żonaty, osierocił 3 małol. dzieci. W dniu 3 maja 1940 r. spieszącego z pracy do domu aresztował go hitlerowiec i powiózł go do Szczeglina, następnie do Dachau z Dachau do obozu Mathausen - Gusen gdzie 27 maja 1941 r. zmarł.
Walkowiak Julian z Trzemeszna, urodz. 20.11.1909 r.w Trzemesznie, pow. Mogilno, rybak, kawaler. Za udział w obronie Trzemeszna ujęty na drodze, powracając do domu z pracy, przez gestapowców i uwięziony w Trzemesznie. Następnie przewieziony do Szczeglina, a następnie do Dachau i dalej do Mauthausen - Gusen i tam w lipcu 1940 r. zmarł.
Łagiewski Mieczysław z Gębic, urodz. 15.01.1888 r.w Gębicach kupiec, żonaty, osierocił 5 małol. dzieci. W maju 1940 r. gestapowcy zabrali z mieszkania i powieźli do Szczeglina i dalej do Dachau a z Dachau do Mauthausen - Gusen gdzie 25.11.1940 r. zmarł.
Sielecki Alojzy z Mogilna, urodz. 1913r. w Mogilnie, biuralista, żonaty osierocił 1 małol. dziecko. Gestapowcy uwięzili go w przejściowym obozie w Szczeglinie, ze Szczeglina do Dachau i dalej do obozu w Mauthausen gdzie zmarł w 1941r.
Ks. Lapis Kazimierz z Ostrowa, pow. Mogilno, urodz. 02.12.1880 r. w Barcinie, pow. Szubin. Gestapowcy zabrali księdza 08.12.1940 r. i powieźli do Szczeglina dalej do Sachsenhausen i Oranienburga, 18.11.1940 r. zmarł.
Pytlewicz Maksymilian z Różanny, pow. Mogilno, urodz. 04.07.1903 r. w Markisch - Friedland, nauczyciel, żonaty. W maju 1940 r. gestapowcy powieźli go do Szczeglina, do Dachau i dalej do Mauthausen - Gusen gdzie zmarł 19.11.1940 r.
Ks. Lapis Marian z Orchowa, urodz. 29.01.1906 r., proboszcz parafii w Orchowie. Ks. zabrali gestapowcy i uwięzili tymczasowo w Szczeglinie, gdzie przebywał od 13.04.1940 r. do 28.08.1940r. skąd został przewieziony do Oranienburgu - obozu koncentracyjnego, a 15.12.1940 r. do Dachau gdzie 20.08.1942 r. zmarł.
Ks. Dziekan Tadeusz Zieliński
ks. Józef Batkowski, urodzony w Popielewie k. Trzemeszna.
Dr Jan Gracz
Majewski
Maksymilian Klemczak
Musiałkiewiecz
Winkiel
ks. Sarniewicz
Jan Giemza
Wojciech Pilarski
Stanisław Głowacki
Wacław Bobrowski
Walenty Żurawski
Wincenty Michalski
Stanisław Kasprowski
Franciszek Kostecki
Jan Pawełczak
Fiałkowski
Józef Smól
Dr Kościński
Mateusz Śliwiński
Dr. Wojciechowski
Sierż. Szablewski
lut. Kaczmarek
Mieczysław Giemza
Górski Fryczy
Fabiak
Kranz
Dr Fiutal
Czesław Kaczmarek
Boguszewicz
ks. Gałęzewski
Mendyka
Joachim Borys
Kaczmarek
Franosz
Tadeusz Cegiel
Grafik
Górski
Matysiak
Kędzierski
Janczak
Bucholz
Aspir. Maternowski
Kaczmarek
Hasiński
Górny
Zdzisław Kausa
Kausa Rozalia
Inda
Rodzina Skoczywlasów
Bernard Wegner
Kazimierz Wegner
Szczepan Lewandowski
Wiktor Marczewski
Maria Marczewska
Kazimierz Marczewski
Jadwiga Marczewska
Franciszek Marczewski
Roman Zieliński
Szczeglin - przedpiekle hitlerowskich obozów.
Wspomina więzień obozu Ryszard Brenner.
W chlewie i na strychu. Wprowadzono nas na obszerne podwórze. Po lewej stronie były murowane stajnie, chlewy i obory oraz mieszkalna nadbudówka, na wprost - obszerna stodoła poważnie zniszczona, z lewej strony również jakaś szopa i duża sterta nawozu. Ustawiono nas frontem do bramy w odpowiedniej odległości jeden od drugiego, nie wolno było rozmawiać, palić, ani też nic sobie podawać. Uchyliły się lekko wrota stajni, ktoś trwożnie wyjrzał przez szparę i szeptem zapytał: Skąd wy? Z Kutna, Gostynina, Koła -odpowiadaliśmy. Ciszej, mogą nas usłyszeć. Czego wy tacy wystraszeni i gdzie jesteśmy? Czemu wystraszeni? Zaraz sami przekonacie się! Tu jest piekło! Majątek polski Szczeglin, jesteśmy tu od kilku dni, jest nas czterystu z Włocławka i Inowrocławia, coś okropnego co się tu dzieje, tu jest wykańczalnia ludzi. Uważajcie i trzymajcie się mocno. Będą sporządzać waszą ewidencję i przeprowadzać rewizje. Jeśli macie jakieś kosztowności, to przechowajcie w ziemi gdzie stoicie, palić też nie wolno - zniszczcie, a Szwabom nie dajcie. Uwaga nadchodzą! Mówiący skrył się. Byliśmy, mu niewymownie wdzięczni za to ostrzeżenie, ale też i wystraszeni. Rozglądając się trwożnie, ten i ów co jakiś czas pochylał się i coś zagrzebywał w ziemi lub mocno rozcierał pod stopami tytoń i papierosy. Żal nam ich było, ale cóż robić. Szwabom nie damy. Ci, co poszli na pierwszy ogień, nie zdążyli nic pochować, zabierano więc im wszystko, co miało jakąś wartość, a szczególnie papierosy. Ponieważ żadnych kosztowności nie miałem, przystąpiłem do niszczenia papierosów i tytoniu, a miałem tego kilka paczek. Ledwo zdążyłem dokonać tej operacji, gdy przechodzący obok naszej kolumny policjant zauważył, jak jeden z kolegów niszczył papierosy, doskoczył więc do niego i wskazując ręką na ziemię, krzyknął: Co to znaczy? Zapytany coś odburknął. Wtedy policjant zaczął niemiłosiernie okładać biedaka kolbą i kopać ciężkim butem, a gdy bity zwalił się na ziemię, zaczął go deptać i bić. Znęcał się tak długo, aż ten krwią się zalał i zaczął jęczeć. Wówczas przestał bić zaklął, splunął i spokojnie odszedł. Był to przedsmak tego, co nas tu czeka. Wreszcie przyszła kolej i na mnie. Śmiało podszedłem do stolika. Tęga Niemka, mówiąca płynnie po polsku, zagadnęła tak, jakby mówiła do swego służącego - Jak się nazywasz? Kiedy urodzony? Wyznanie? No prędko! Co, ty Polak? A czemu masz niemieckie nazwisko? Nie wiem - odrzekłem - bardzo tego żałuję! Milcz - przerwała - masz szczęście, że on nie rozumie - wskazała na gestapowca - byłbyś biedny, - no dalej - jaki twój zawód? Gdzie mieszkasz? Ile masz pieniędzy i jakie kosztowności? No, mów! Pieniędzy to mam trzy złote a kosztowności nie mam żadnych? - No dobrze, idź już, a nie bądź taki hardy, teraz Niemcy są panami tego Kraju i nam będziecie służyć. Z szumem w głowie udałem się do następnego stolika. Tu kazano mi złożyć pieniądze do depozytu i gdy to uczyniłem, musiałem dojść do rewidującego gestapowca. Należało - szybko rozłożyć rzeczy na ziemi, a jeszcze szybciej zbierać, bo przez ten czas sypały się uderzenia bykowcem. Ile oberwałem bykowców - nie pamiętam, wiem tylko że gdy stanąłem w kolumnie, czułem szalony ból w plecach i rękach. Około godziny 18 - tej rejestracja była ukończona. Ludzie starsi zostali umieszczeni w brudnych cuchnących chlewach do których wrzucano po wiązce - słomy. Na takim barłogu musiało się pomieścić od 8 do 10 ludzi i tylko w pozycji siedzącej. Nie lepiej też było i na strychu nad oborami, dokąd i ja dostałem się z wszystkimi młodszymi kolegami z Gąbina, Gostynina i Sannik. Nad głowami mieliśmy obrzydliwe pajęczyny, a na betonowej podłodze trochę słomy. Z przekleństwem i szturchańcami wydano nam kawę, poczem zjawili się gestapowcy i odczytali regulamin tutejszego obozu. Pobudka o 5 - tej rano, szybko wstać, biegiem do ustępu, w którym nie wolno przebywać dłużej jak jedną minutę, w drodze powrotnej umyć się w korycie, potem biegiem na swoją sutubę, na śniadanie. Po śniadaniu każdy musi się przygotować i czekać na gwizdek. Po gwizdku biegiem na plac - na zbiórkę - po gimnastyce biegiem na swoją sztabę. Nie wolno przytem palić papierosów, ani też głośno rozmawiać. Gdy wejdzie ktoś - z przełożonych na salę, należy szybko zerwać się i stanąć na baczność z odkrytą głową - tak długo, aż wizytujący da znak lub wyjdzie. Obiad o 12 - tej, na obiad do kuchni z naczyniami biegiem ustawiać się w rzędzie, szybko dojść do kotła i po otrzymaniu swojej, porcji pośpiesznie oddalić się, by nie tamować ruchu. Po obiedzie do kolacji wolno zająć się osobistymi sprawami. Na podwórze ani też do innych sal wychodzić nie wolno, po kolacji spać. W nocy wychodzić nie wolno. Kto nie będzie przestrzegał tych i później wydanych regulaminów, będzie rozstrzelany. Nazajutrz odczuliśmy regulamin na własnej skórze. Po pobudce grupami po 30 - tu biegiem do ustępu, po drodze poganiali Selbstschutze. Na opieszałych sypały się kije i uderzenia pięścią, w drodze powrotnej natrafiliśmy na przeszkodę - ustawiony był w poprzek wóz tak, że trzeba było skakać przez dyszel. Dla starszych okazało się to ciężką przeszkodą, która, wielu miała, kosztować później zdrowie lub życie, ci bowiem, którzy nie mogąc przeskoczyć próbowali przeleźć, obrywali kije i często się nie podnosili. Po śniadaniu oczekiwało się na gimnastykę, która trwała dłużej niż pół godziny dla każdej sali, była jednak katorgą, a dla wielu grobem. "Raus" w jednej chwili zbiegaliśmy wszyscy po schodach, ale już na dole w dwóch szeregach stali jak zwykle z kijami selbstschutze i każdego przebiegającego środkiem ździelali kijami. Zmęczeni i zbici stawaliśmy na miejscu zbiórki. Sala nasza liczyła około 400 osób, ustawiani byliśmy w trzech szeregach. Następowało odliczenie, równanie itp. Selbstschutze wymieniali w tym czasie pośpiesznie połamane kije na nowe. Komendę nad nami miał zwyrodnialec Szymański. Był gorszy w swej gorliwości od gestapowców, podsuwał Niemcom najwymyślniejsze sposoby torturowania nas. Był spod Inowrocławia. Ale i jego Niemcy wykończyli, zginął w obozie w Gusen. Gdy wreszcie odliczono i stan się zgadzał, Szymański meldował komendantowi obozu, poczem padał rozkaz komendanta. W prawo zwrot, biegiem w koło marsz ... marsz ... Dalszą komendę obejmował Szymański. Padnij, powstań! Padnij, marsz! Skoki na jednej nodze! Zmiana nogi! No ruszaj się, ty polska świnio i w ślad za przekleństwami sypią się uderzenia. Najpierw selbstschutze a potem - gestapowcy zaczynają nas bić kijami i bykowcami. Kto upadł, już nie wstał, został zdeptany przez kolegów i dobity kijami selbstsbutzów, a gdy jeszcze dał znak życia, wówczas zbliżał się gestapowiec i celnym strzałem pozbawiał życia katowaną ofiarę. Tymczasem dla żyjących rozlegał się w dalszym ciągu rozkaz, Padnij - koziołkować, - powstań - marsz - i tak aż do umęczenia. Tego dnia oberwaliśmy wszyscy sporo kijów. Słońce wiosenne przygrzewało dość silnie, w parku śpiewały ptaki. Na placu leżało kilku zabitych, innych kilkunastu ciężko rannych i pokrwawionych, ledwo powłóczyło nogami. Rozległ się gwizdek gestapowca - Ćwiczenia - skończone. Na komendę "na salę marsz" runęliśmy, ile tylko sił było jeszcze w nogach, do wszystkich drzwi, prowadzących na strych. Na karkach jechali nam już Niemcy i tłukli kijami, gdzie popadło. Kto pierwszy dopadł drzwi i dostał się na górę, uniknął bicia, ale w czterystu nieomal chłopa nie tak łatwo przemknąć przez wąziutkie przejście. Powstał więc tłok, Niemcy dopadli nas i łamali kije na naszych grzbietach.Koszmarne noceW tym czasie zaczęły przybywać mniejsze transporty ludzi z Gniezna, Mogilna, Inowrocławia i okolic. Któregoś dnia, gdy obudziliśmy się zobaczyliśmy wiszącego na belce emerytowanego policjanta z Gostynina. Nie mógł dłużej znieść tego i powiesił się. 22 kwietnia nad ranem Tadeusz Jankowski z Gąbina usiłował wydostać się na podwórze do ubikacji. Na szmer przy drzwiach stojący na zewnątrz strażnik - wystrzałem zaalarmował obóz. Natychmiast wszystkie posterunki zaczęły grzmieć z automatów. Niebawem wpadł do nas oficer inspekcyjny w towarzystwie dwóch innych gestapowców z latarką w ręku. Struga światła padła na wystraszonego Jankowskiego w momencie gdy układał się na barłogu. Było już za późno, gestapowcy wpadli do naszego kojca, wołając - Kto stąd próbował otworzyć drzwi i uciec? Na to pytanie nikt nie odpowiedział. Rozwścieczony tym milczeniem gestapowiec zaczął kopać wszystkich i grozić pistoletem. - Wszyscy z tego kąta na podwórze - raus! Struchleliśmy, wiedzieliśmy co to znaczy. Wówczas podniósł się Tadek Jankowski i trzymając się za brzuch wyszeptał: Ich ... ich krank ... oj jak bili ... krank... tylko tyle umiał po niemiecku. A, du bist krank, komm ... komm mit, wezwał go gestapowiec, popychając ku wyjściu. Na schodach zdzielił go kilka razy kolbą pistoletu po głowie i gdy wyprowadził na podwórze, kazał podnieść ręce do góry i biec w kierunku ustępu, lecz zaledwie tamten ubiegł parę kroków, padł z tyłu strzał i Jankowski z przestrzeloną głową runął na ziemię. Wówczas gestapowiec schował broń, kopnął dogorywającego i odszedł. Obserwowaliśmy wszystko przez szpary strychu. Do rana nikt już nie usnął. Rano, lekarz, kolega nasz - Antoni Gościński ze Strzelna musiał stwierdzić śmierć, a w raporcie zgonów gestapo zanotowało, że Tadeusz Jankowski zastrzelony został za usiłowanie ucieczki. Od tego wypadku nastało dla nas istne piekło. Noc była straszniejsza od dnia. Nie było nocy - bez alarmu, który by nie pociągnął za sobą kilku ofiar. I tak kiedyś w pierwszych dniach maja zastrzelono z naszej sali sześciu ludzi w tym kierownika sali, jego dwu braci i kolegów - za rzekome nadużycia przy rozdawaniu racji żywnościowych. Innym znowu razem wykończono w okropny sposób więźnia, który miał za żonę żydówkę i czując się więcej Polakiem niż Niemcem, nie chciał podpisać listy niemieckiej. Ile ten człowiek przecierpiał, to pamiętają dobrze naoczni świadkowie, a że sprzyjał polakom, więc współczuliśmy jego niedoli. Zginął z wycieńczenia, ran i wyczerpania psychicznego, wykończony w chlewie, pełnym nawozu i szczurów. Nim go pojmali oprawcy - spał obok mnie - na imię miał Hans, nazwiska nie pamiętam, był z Mogilna.Grób zamiast szpitala. Niejaki Kozłowski z majątku Kąty w powiecie gostynińskim, chory na serce za grubym okupem wyjednał dla siebie, że nie brał udziału w ćwiczeniach, ale za to przez cały czas musiał klęczeć na gnojowniku ze złożonymi jak do modlitwy rękoma, przechodzący zaś Niemcy pluli na niego i bili go. 26 kwietnia padł rozkaz - chorych nie ma wszyscy ćwiczą. Kozłowski musiał też stanąć do szeregu. Zaledwie przebiegł jeden krąg, zabrakło mu tchu, piana ukazała się na ustach, zaczął rękoma bić w powietrzu i na drugim okrążeniu upadł nam pod nogi. Mając przeszkodę, przeskakiwaliśmy, ale gestapowcy dopadli go, zaczęli bić, a nam kazali deptać leżącego. Kto tego nie robiły otrzymywał solidną porcję kijów. Gdy usiłowania selbstschutzów i gestapowców, by powstał i dalej ćwiczył, nie odniosły skutku, zbliżył się jeden gestapowiec i przyłożywszy pistolet do skroni, wypalił - Kozłowski coś zabełkotał i skonał. My ćwiczyliśmy, dalej w skokach, przysiadach, żabkach, rolowaniach, biegach itp. Tak to wyglądał "sport" w Szczeglinie. Po naszym przyjeździe oznajmiono, że kto chory może korzystać z izby chorych i wszelkiej pomocy lekarskiej. Zgłosiło się więc kilku chorych na grypę i inne przypadłości. Ulokowano ich w szpitaliku obozowym, byli zwolnieni od ćwiczeń i szykan, jakich my doznawaliśmy. Któregoś dnia podjechało odkryte ciężarowe auto i zabrało ciężko chorych, rzekomo, do szpitala w Gnieźnie. Uszczęśliwieni żegnali się z nami w nadziei, że gdy wyzdrowieją będą wolni. Następnego dnia wywózkę chorych powtórzono, trzeciego dnia, a było to w porze obiadowej spostrzegłem, że szofer, nasz kolega ma jakąś dziwnie niewyraźną minę. To mnie zaintrygowało, zacząłem obserwować jego i samochód. Z przerażeniem zauważyłem, że z boku samochodu przypięty jest szpadel i to cały zabłocony. Zrozumiałem, a jutro i ja chciałem się zapisać do lekarza. Opowiedziałem o swoich spostrzeżeniach kolegom, a wieczorem przycisnęliśmy szofera, który po wielu naleganiach i zaklinaniach wyjawił, że chorych wywozi się za stodołę w pole - tam własnoręcznie muszą kopać dół, a następnie zostają zastrzeleni, zaś szofer musi zasypywać ich groby. Walizki ich są przenoszone do stodoły gdzie łup idzie do podziału selbschutzów. Szofer ten błagał nas byśmy zachowali tajemnicę i nie wydali go. Nie pomogło to i tak, bo za kilka dni, by nie mieć świadka - zbrodni - zastrzelono go. Teraz już nikt nie zgłaszał się do izby chorych, przestrzegliśmy wszystkich. Niemcy nie mogli zrozumieć, co oznacza ten brak chorych. Szymański wytłumaczył im, że sport i świeże powietrze wpływa dodatnio na nasze zdrowie. Czas mijał. Nasze położenie w niczym nie zmieniło się - te same ćwiczenia połączone z mordowaniem, te same szykany i te same okropne przesłuchiwania na gestapo. 28 kwietnia wezwano i mnie. Po wejściu do pierwszego pokoju, zameldowałem się jak tylko mogłem i umiałem po niemiecku, ale ostatnie słowa uwięzły mi w krtani, bo wijąc się z bólu padłem na podłogę, okładany pięściami przez dwóch drabów. Gdy odebrałem swoją porcję powitalną, moi oprawcy znikli. Byłem oszołomiony dźwignąłem się szło mi to opornie, czułem ból w kościach i głowie, uświadomiłem sobie, że jest to sposób zastraszania przed właściwym przesłuchaniem. Gdy ciężko dysząc stanąłem na nogi, usłyszałem czyjś głos - Proszę iść do tych drzwi na lewo! Znalazłem się w pięknie urządzonym gabinecie, na wprost mnie siedział za biurkiem mężczyzna w mundurze oficera gestapo, który ujrzawszy mnie wstał i odezwał się uprzejmie, jak do starego znajomego. - A to pan. Proszę, proszę niech pan siada, o tu. Usiadłem. Byłem tak wyczerpany i taki szum miałem w głowie, że uczułem nawet pewną wdzięczność dla mego prześladowcy. Ten spojrzał na mnie badawczo i odezwał się niemal po ojcowsku. - Ależ człowieku, co z panem jest, pan blady i drży - proszę sobie włosy poprawić. Czy pan nie jest chory? Nie - nic mi nie jest - odrzekłem, uważając, by ten lis na czymś mnie nie złapał. No, to może pozwoli pan kieliszek rumu, kawy gorącej, ciasteczko, owoce. A może papieroska? - pytał gestapowiec usłużnie przysuwając przynętę, która znajdowała się na skraju biurka. - Dziękuję nie jestem głodny, a alkoholu i papierosów nie używam - odpowiedziałem, choć mi się chciało szalenie palić. Nie chce pan, no to trudno. Proszę mi powiedzieć - przyszedł wreszcie do meritum sprawy - co pan tu robi, przecież pan powinien być na wolności i z nami pracować. Nie rozumiem panie komendancie, do czego pan zmierza. Do niczego - chcę tylko zwrócić uwagę, że pana miejsce jest, gdzie indziej nie tu. O proszę, niech pan podpisze tę listę i sprawa załatwiona. O jakże teraz była niebezpieczna ta chwila - wdać się w dyskusję, to klęska, to śmierć. Postanowiłem więc milczeć. - No więc jak? - ponowił propozycję już zdenerwowany. I znów milczałem. Teraz zaczęło go już ponosić, czekałem chwili gdy rzuci się na mnie. Niemiec ruszył się niespokojnie i krzyknął. - To tak. Znam ja was wy dumni Polacy. Za Sikorskim wy tęsknicie, przeciw nam idziecie, przeciw fuhrerowi. A niedoczekanie wasze, zginiecie marnie. Milczałem nadal. Żebyś nie pożałował tego! A teraz - zwrócił się do moich opiekunów - odprowadzić więźnia! Gdy znalazłem się znów na schodach, zostałem czymś uderzony w głowę, a następnie pchnięty tak że gdy znalazłem się na dole, już nie mogłem ustać na nogach. Na czworakach dopełzałem do bramy popychany, kopany. Miałem mimo wszystko szczęście, bo wielu kolegów w ogóle z przesłuchania nie wracało.Do Dachau. Nadszedł dzień, 3 maja 1940 r. Pogoda od rana była piękna, wiosna w pełni. Godziny upływały w oczekiwaniu na zbiórkę, ale jakoś gestapo dziś nie kwapiło się do męczenia nas. W obozie panowała kompletna cisza. Dopiero doktor Gościński poinformował nas, a pisarz obozowy Marian Bohat potwierdził, że kurs zaprawy skończony, że mamy odpocząć i zaprowadzić swój własny samorząd. Niemcy będą się nam tylko przypatrywali. Byliśmy zdumieni. Więc to prawda - dadzą nam spokój. Potem przyszła radosna wiadomość, że szóstego maja mamy być wszyscy zwolnieni. Jakby na potwierdzenie tego, czwartego maja zwolniono z obozu wszystkie kobiety i kilku księży. Ale radość nasza była krótka, bo już wieczorem zarządzono zbiórkę na placu, a następnie dokonano przeglądu w asyście jakichś nowych gestapowców, przegrupowywano nas ciągle, a w końcu kazano podpisywać listy posiadanych w depozycie pieniędzy. Wreszcie dowiedzieliśmy się że wywożą nas dokądś. Zaczęto z trwogą szeptać - Dachau. Nazajutrz skoro świt - pobudka. Zaraz po śniadaniu wyprowadzono nas na plac, odliczono, sprawdzono listy transportowe i kazano maszerować w stronę stacji kolejowej. Na bocznicy, przy akompaniamencie bicia i wymyślań, załadowano nas po 35 do 40 osób do wagonów, wrzucono chleb i po bańce kawy. Wagony zaplombowano i o godz. 7 - mej rano dnia 5 maja 1940 roku pociąg ruszył.
Ryszard Brenner
Wspomnienie
Kazimierza Marczewskiego
Kazimierz syn Wiktora, któremu los pozwolił doczekać pierwszego spotkania uczestników byłego Obozu w Szczeglinie po 70 latach - w dniu 13 maja 2009 roku - zorganizowanego przez Zarząd Wojewódzki Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę. Pan Kazimierz trafił do obozu w Szczeglinie jako dziecko (miał zaledwie 6 lat) z ojcem Wiktorem, matką Marianną (z domu Dobrzyńska) oraz z młodszą siostrą Jadwigą - liczącą wtedy 5 lat. Dnia 20 października 1939 r. z Goryszewa pow. Mogilno zostaliśmy przez Gestapo w Gębicach pow. Mogilno przetransportowani samochodem ciężarowym do nowo zorganizowanego Obozu Koncentracyjnego w Szczeglinie - bo tak na początku obóz nazywano. Zabrano nas (tak jak staliśmy) - całą rodzinę i powieziono do Gębie na posterunek Gestapo. Po krótkim przesłuchaniu ojca Wiktora - bez wyroku - tym samym samochodem - zawieziono do obozu w Szczeglinie. Umieszczono nas w pomajątkowej stodole drewnianej ze słomą jęczmienną, która znajdowała się na terenie obozu już ogrodzonego wysokim płotem z drutu kolczastego. Sztab Gestapo mieścił się w pałacu właściciela majątku - Niemca. Tutaj przesłuchiwano ojca Wiktora - długo bijąc go kijami i kopiąc nogami aż do utraty przytomności. Zarzucano ojcu, że wyrządzał: krzywdy w roku 1938 i 1939 miejscowym Niemcom - sąsiadom z Kwieciszewa i okolicy, którzy organizowali swoje zebrania bez zezwolenia władz polskich w salce u pastora ewangelickiego i Niemca Drewsa w Kwieciszewie, jak ojcu było wiadomo - w sprawie napaści Hitlera na Polskę. Ojciec był podoficerem rezerwy 59 Pułku Piechoty Wielkopolskiej w Inowrocławiu. Miał obowiązek to czynić z polecenia władz związku, którego był członkiem. Należał do Związku Oficerów i Podoficerów Rezerwy w Inowrocławiu. Miał także obowiązek przy współudziale swoich kolegów - rozganiać Niemców organizujących wiece i zebrania. Ojciec tego nie czynił, po prostu w łagodny sposób - prosił o rozejście się. To był powód do osadzenia naszej rodziny w Obozie przejściowym w Szczeglinie. Mój ojciec z zawodu był kołodziejem to też zmuszono go do pracy w obozowym warsztacie kołodziejskim. Pracował w świątek, piątek i w niedzielę od świtu do zmroku do chwili zlikwidowania obozu - czyli do połowy czerwca 1941 r. - przeniesieno go do Inowrocławia - Błonie. Obóz Inowrocław - Błonie został pobudowany prze więźniów obozu w Szczeglinie, których codziennie już o świcie przewożono do pracy a z pracy z Inowrocławia - wracali o zmroku. Obóz w Szczeglinie, absolutnie nie był przygotowany - nie spełniał wymogów na uwięzienie wielu setek ludzi tu aresztowanych bez żadnych wyroków - pomówionych jedynie przez Niemców miejscowych - sąsiadów, którzy nieraz mieli jakieś drobne nieporozumienia jak to zwykle bywało. Aresztowanych w Szczeglinie - umieszczano w byłym majątku rolnym - właściciela Niemca Vernera von Brocka - w stajniach na konie, w oborach na bydło, w świniarniach na trzodę chlewną i w wielkiej stodole drewnianej, jedynie ze słomą jęczmienną oraz na strychach. Nie było się gdzie umyć, załatwić. Później dopiero urządzono - latryny - miejsca do załatwiania własnej potrzeby w mniej dostępnym miejscu ale pod gołym niebem. Umieszczono też koryta drewniane z wodą, aby się można było umyć. W zimie gdy zamarzła - brakło wody do mycia - zaczęły atakować wszy i inne robactwo. Nie było na to rady i innych środków czystości. Żyliśmy z dnia na dzień w takich nie do pomyślenia warunkach. Wyżywienie to - ograniczony kawałek starego nieraz spleśniałego chleba i czarna zimna kawa. Byliśmy świadkami jak codziennie wywożono trupy zakatowanych na śmierć więźniów - między innymi i dzieci na pola ziemi szczeglińskiej - gdzie kopali zbiorcze mogiły wieczorami i w nocy współwięźniowie pod nadzorem ss - manów i ich pomocników - młodych Niemców z Hitlerjugend oraz współwięźnia polaka - zdrajcy Szymańskiego "Szymona", który w torturowaniu swoich kolegów - nieraz był gorszy od ss - manów. W pałacu właściciela ziemskiego Szczeglina mieściło się dowództwo policji - gdzie przez rzekomych lekarzy w mundurach i białych fartuchach - pobierali od więźniów krew strzykawkami, między innymi i od moich rodziców, siostry Jadwigi i mnie. Pamiętam jak współtowarzyszący ss - man, ostrzegł ojca o nie mówieniu współwięźniom na ten temat - pod karą śmierci. Do tej pory nie wiem w jakim celu - pobierana była krew od więźniów. Prawdopodobnie na doświadczenia pseudomedyczne - robione na polskich więźniach. Więźniami w Szczeglinie byli księża (z Mogilna ks. Tadeusz Zieliński, ks. Szczepan Misiak) i żydzi (przede wszystkim żydówki). Księża - dłuższy czas nie przebywali w Szczeglinie. Po 2 tygodniach zostali wywiezieni do innych obozów koncentracyjnych. Natomiast żydówki umieszczono w nieczynnej szkole powszechnej w pobliskiej Dąbrówce. Żydówki pracowały na polach majątku Dąbrówka do jesieni 1944 r. Gdy skończyły się jesienne prace w polu żydówki pewnej nocy zabrano ze szkoły i wywieziono w nieznane. Nikt nie wie gdzie i co dalej się z nimi stało.
Kazimierz Marczewski